czwartek, 30 stycznia 2014

najbardziej popierzony weekend w UK

Na początku listopada moi przyjaciele ze studiów, gdy tylko usłyszeli, że przenoszę się na dłuższy czas do Londynu, zabukowali w tempie ekspresowym bilet. Od tego czasu odliczaliśmy wspólnie dni, do naszego londyńskiego weekendu, który miał powtórzyć wcześniejsze pełne radości, entuzjazmu, długich nocnych pogaduch i fantastycznych przygód wypady, jak Lwów, Edynburg Edynburg, Porwanie do Zoo, Bengalski grill, czy podbój Łodzi.




Nic nie wskazywało na to, że weekend ten okaże się prawdziwą przeprawą i próba dla naszej znajomości..

Jak to powiedział Krzysiek:
""Alfred Hitchkok zawsze mawiał, że dobra opowieść powinna zaczynać się od trzęsienia ziemi, a następnie napięcie powinno stale rosnąć. Ten weekend być może nie rozpoczął sie od takiej katastrofy, jednak stopien napięcia z jakim przyszło się nam zmierzyć w jego trakcie bije na głowę zarowno Ptaki jak i Psychozę""

Myślę, że po tej frazie mogłabym już skończyć posta i zarzucić Was kolorowymi zdjęciami, starając się przemilczeć temat, problem w tym, że zdjęć nie ma zbyt wiele, a zblazowany przeżyciami umysł musi znaleźć jakiś upust dla nadmiaru tych emocji.


piątek, 24 stycznia 2014

Wieczorny spacer po Londynie i kilka refleksji

Refleksja na temat życia w cieniu wielkich zabytków
Podczas wizyty moich kuzynów, pierwszy raz miałam okazje pełnić tutaj rolę rezydenta, oprowadzają swoich gości po kluczowych zabytkach miasta. Zastanawiałam się zawsze co tubylcy/ mieszkańcy danego miasta myślą o swoich perełkach architektonicznych? Czy Paryżanie często przesiadują pod wieżą Eiffela, Rzymianie pod Koloseum a Londyńczycy w okolicy parlamentu? Jaki jest ich stosunek do obiektów, które przyciągają turystów z drugiej części globu?
Już wiem. Nie byłam świadoma tego jaka jest prawda, a może raczej jako turystka zachwycona obiektami w danym miejscu nie chciałam dopuścić do siebie tej refleksji... Otóż obecnie absolutnie zbrzydł mi londyński parlament, Big Ben oraz Backingam Palace. Myśl o kolejnej wyprawie pod te obiekty przyprawia mnie o mdłość. Chociaż w Londynie spędzam każdy weekend, zabytki te widziałam do tej pory tylko raz podczas mojej pierwszej turystycznej wizyty w tym mieście, w kwietniu zeszłego roku. Od tamtej pory nie bardzo miewam okazje przechodzić pod Big Benem, widuje go czasem z daleka i ta bezpieczna odległość mi wystarczy. Jestem nim jednak poważnie znudzona. Absolutnie uodporniłam się na jego piękno, a w mieście tym szukam raczej mniej oczywistych atrakcji. Myślę, że to przypadłość wszystkich, którzy żyją w cieniu wielkich zabytków, które z czasem tak powszednieją, że albo przestają być zauważalne, albo drażnią na każdym kroku. Chociaż nie dzieje się tak z wszystkimi obiektami.



Alternatywna trasa, która ciągle mnie zachwyca
Zupełnie inny stosunek mam do nowoczesnych atrakcji tego miasta. Są też i takie miejsca, które mimo ogromnej popularności i weekendowego przeludnienia darze obecnie ogromna miłością. Właściwie z uporem maniaka, odwiedzam Tate Modern, spaceruje po moście Milenium, zachwycam się eklektyzmem architektonicznym tego miejsca i z rozmarzeniem wpatruje się w zmącone wody Tamizy, później klucząc uliczkami Bank side w stronę Tower Bridge.


środa, 22 stycznia 2014

"epsońskie" styczniowe wieczory




Długie zimowe wieczory, można uprzyjemniać sobie w rożny sposób, te styczniowe będę już zawsze wspominać bardzo ciepło. Będą kojarzyć mi się z posiadówkami w gronie moich współlokatorek oraz kuzyna Krzyśka.  Gdy myślę o tym jakie mam szczęście, że za pierwszym razem trafiłam na tak zgrany zespól domowników, to aż sama w to nie dowierzam.

wtorek, 21 stycznia 2014

Literackie podróze po Londynie: Mr Selfridge, historia, która otwiera oczy

Gdy w grudniu przechadzałam się po Oxford Street i widok wystaw sklepowych w Selfridge niemal zmiótł mnie z powierzchni ziemi, nie zadałam sobie trudu by poznać historię tego miejsca. Wystarczyłam mi zdawkowa informacja na tablicy przy głównym wejściu, która informowała mnie, że założycielem był Henry Selfridge, który otworzył swój sklep w 1909 roku.


Wczoraj przypadkiem, pozwalając sobie na chwile relaxu, wśród serialowej play-listy natrafiłam na pozycje "Mr. Selfridge", a znajdującej się obok recenzji (Akcja rozpoczyna się w 1909 roku i ukazuje świat wyzwolonych kobiet początku XX wieku. Wykorzystując koniunkturę, Selfridge postanawia zbudować dom towarowy, w którym zakupy będą dla kobiet tak samo ekscytujące jak seks. Projekt powstał na podstawie książk "Shopping, Seduction and Mr. Selfridge" Lindy Woodhead. Twórcą cyklu jest Andrew Davies.) nie trzeba mi było dwa razy powtarzać bym zapałała bezdennym pragnieniem spędzenia trzech kolejnych dób na przebywaniu w ukochanych czasach, obserwowaniu manier i strojów, które są mi tak bliskie oraz przede wszystkim poznania historii miejsca, które jest tuż obok na wyciągniecie reki.

Tym sposobem zanurzyłam się w świat Pana Henrego Selfridga, nie wiedzieć kiedy zatraciłam się bez reszty.

Zaraz po obejrzeniu dwóch sezonów tego serialu, popędziłam jeszcze raz na Oxford Street by przyjrzeć się szczegółowo, każdej półce, każdemu piętru, schodowej klatce, holom i witrynom sklepowym, z zupełnie innej perspektywy.



poniedziałek, 20 stycznia 2014

Najlepszy tydzień w UK

Mój najlepszy tydzień, (a właściwie dziewięć dni) w UK wczoraj dobiegło końca. Odwiedziny moich kuzynów z nad morza, z którymi mogłam przebywać każdego wieczora, śmiać się do późnych godzin nocnych i świrować jakbym miałam znów 13 lat, sprawiły że zawsze z rozrzewnieniem będę wspominać te kilka dni wspólnego mieszkania na kupie:) Babskich piżamowych pogaduch i ekscytujących partyjek w geograficzno-pamięciowe gry z kuzynem.


Tych dwóch kochanych wariatów, dało mi kupę radości w ostatnim tygodni:*

Niestety w Polsce nie widywaliśmy się zbyt często, co uważam za ogromny błąd! Obecnie postanowiliśmy sobie sumiennie, nie zaniedbać już więcej naszych relacji. Rodzeństwo cioteczne toż to przecież najbliższa po rodzeństwie rodzina! Moja śliczna Hania niestety zostawia mnie i wraca do Polski, Krzyśka natomiast będziecie oglądać jeszcze wielokrotnie na blogu, bowiem postanowił zostać w Anglii razem ze mną.  Posiadanie rodziny tu na miejscu to dla mnie zupełna nowość, wczoraj dla odmiany zamiast włóczyć się samotnie po jakiś ciemnych zaułkach Londynu, albo przyklejać nos do obrazów w Tate Modern, zostałam zaproszona na rodzinny obiad i w najmilszym towarzystwie, w ciepłej atmosferze miałam namiastkę domu na obczyźnie wcinając z kuzynostwem polski rosół:)


niedziela, 19 stycznia 2014

Gdzie jest Abbey Road w Londynie?

Kto z nas nie kocha Beatlesów? A jeśli nie kocha ich to chociaż ich piosenki ( albo tak jak ja współczesne wersje ich hitów z soundtraca do musicalu "Across the Uniwerse").
Jak więc żyć w mieście, w którym nagrywali i tworzyli - bez własnego zdjęcia na pasach, na Abbey Road, niczym to zrobione przez muzyków na ich okładkę o tym samym co nazwa ulicy tytule?

Umówiona wcześniej z moimi ukochanym londyńskimi polkami, czyli nauczycielkami z polskiej szkoły, Karolą i  Anią ( tu), ruszyłam razem z nimi, nie sprawdzając niczego wcześniej w stronę Abbey Road Station ( na krańcowo wschodnim Londynie). Zasugerowane nazwa stacji nie wpadłyśmy nawet na to, że Abbey Road, może nie leżeć na Abbey Road i tym sposobem przez 3 godziny kursowałyśmy metrem z licznymi przesiadkami spowodowanymi naprawa niektórych zamkniętych odcinków, czyli po prostu rutynowymi weekendowymi utrudnieniami, londyńskiego metra. Gdy dotarłyśmy na miejsce, a oczą moim ukazały się okropne wieżowce stworzone z wielkiej płyty, rodem przypominające prl-owskie osiedla Katowic. Przez chwile poczułam się naprawdę swojsko:) Okolica była jednak naprawdę nieciekawa. trafiłyśmy na wschodnie obrzeza Stratford. Jakiś przeskakujący przez płot murzy, jakieś rozwrzeszczane dzieci na ulicy i typki z pod ciemnej gwiazdy, krążące po okolicy. Zawzięte znalazłyśmy jednak swój cel i dotarłyśmy na Abbey Road, które niestety okazało się nie TYM, którego szukałyśmy.



wtorek, 14 stycznia 2014

Wielki Gatsby - po raz drugi, literatura vs film - ciężki pojedynek

Oglądanie ekranizacji zaraz po przeczytaniu książki jest zawsze złym pomysłem. Tym bardziej takiej powieści,  która na długie tygodnie pozostaje w pamięci i staje się jedną z tych kilkudziesięciu książek, które pozostają w naszej świadomości jako te ważne i przełomowe, z której sentencje przepisujemy z brulionu do brulionu, a głos autora dudni nam w uszach, gdy zamykamy powieki przed zaśnięciem.



Ten drugi seans, który sprowokowało pragnienie - pobycia jeszcze przez chwile w cudownym klimacie lat dwudziestych i poczucie bliskości Fitzgeralda, otworzył mi oczy na wiele motywów, których nie dostrzegłam za pierwszym razem. Teraz gdy szczegóły fabuły zatarły się już w mojej głowie, a cytaty, zostały tylko wybrane. Seans nie polegał już na psychodelicznej kontroli - jakości wiernego odtwarzania fabuły, a pozwolił raczej czerpać czystą przyjemność z oglądanego filmu i opowiedzianej w nim historii, Zdanie którym kończyłam moją czerwcową recenzje , jest prawdziwe, ten film może się podobać. Pamiętam jak jeszcze w sierpniu ofuknęłam kilka osób, które wyraziły swe zachwyty nad filmem, wykrzykując w podnieceniu, że to profanacja, że stroje, ze muzyka, ze atmosfera... !!!!. No dobra, w kwestii muzyki zdania nie zmienię, jednak, gdy kinowy głośnik nie huczy nam za uchem, odbiór filmu jest zupełnie inny.


Mimo całej sympatii dla Fiztgeralda i niechęci do kultury masowej, muszę przyznać przekornie, niczym w reklamie McDonalda - I Like It!

piątek, 3 stycznia 2014

Mało odkrywcze odkrycia Emigrantki #4 święta w Anglii oraz Sylwester w Londynie



Zanim opowiem Wam o moim świątecznym tripie, chciałam podzielić się z Wami spostrzeżeniami na temat świątecznego okresu i samego sylwestra w Londynie. Ja obecnie popijam poranną kawę w najlepszym towarzystwie (link) w cudownym wiedeńskim mieszkaniu moich przyjaciół i własnie wertuje przewodnik by znaleźć coś czego podczas wcześniejszych wizyt nie udało mi się w tym mieście zobaczyć
koniec gadania.

1. Święta Anglików w Anglii.  Anglicy nie obchodzą Wigilii, najważniejszym dniem jest 25 grudnia wtedy zasiadają do uroczystego obiadu i pochłaniają indyka oraz Christmas Pudding. Co raz częściej Anglicy spędzają świata w ciepłych krajach, tanie loty sprzyjają temu co raz bardziej.

2. Święta Polonii w Anglii. Jak Polonia spędza święta w Anglii?
Przez ostatnie dwa miesiące miałam okazje poznać kilka tuzinów polaków, którzy znają innych żyjących tu polaków i tamci rzecz jasna mają swoich znajomych z Polonii, historii i przypadków o Polonijnych wariantach Angielskich świąt nasłuchałam się więc, w ostatnim miesiącu niezwykle wiele. Przede wszystkim tematem nadrzędnym wśród Polonii od połowy listopada aż po ostatnie przed świąteczne dni, jest nurtująca wszystkich kwestia "Jak wracasz do polski na święta?".Pytanie to można by uznać w tym czasie za polską wersją angielskiego "Jak się masz?", które pada przy każdym spotkaniu, niema na przywitanie. Powrót do Polski jest czymś zupełnie oczywistym, mój "wybryk" odbierany był z lekkim zdziwieniem, każdy bowiem kombinuje jak wrócić najtaniej na ten magiczny czas do ojczyzny, rodziny i tradycji zapamiętanych z dzieciństwa. Tanie loty słynnych przewoźników jak Ryanair i Wizzair, które normalnie pozwalają odwiedzić Polskę ( nawet za 68 zł w dwie strony) w tym okresie stają się cenowo - ekskluzywnym przewoźnikiem, z najwyższej ( tylko cenowo!) półki, windując ceny do horrendalnej kwoty 700-800 złotych za przelot w jedna stronę! W ostatnich przed świątecznych dniach ceny sięgały astronomicznej ( jak na tych przewoźników) kwoty około 2000 złoty za przelot w dwie strony. Co więc robić? Zapobiegliwi, żyjący od dawna w UK Polacy, kupują bilet wcześniej, inni nałogowo przez miesiąc śledzą ceny biletów i czasem wyłapują jakąś ostatnią promocje, jeszcze inni kupują bilet np. na 27 grudnia ( gdy ceny są dużo tańsze) i proszą rodzinę o przesunięcie Wigilii na swój przylot. Ceny biletów lotniczych spowodowały, że najpopularniejszym przewozem  stał się ( zapomniany przez resztę roku na tej trasie) samochód. Alternatywna cena, którą można podzielić na 4 bądź 5 pasażerów, sprawia, ze nawet wizja 22 czy nawet 26 godzinnego przejazdu i przeprawy promem  staje się znośna. Nie każdy jednak ma samochód, a nawet jeśli ma to nie koniecznie ma odwagę  by przemierzać pół europy. Dlatego też BlaBla car, czyli serwis oferujący przejazdy z innymi nieznanymi wcześniej osobami, które wybierają się w tym samym kierunku co my, jest w tym świątecznym czasie ultra popularny. Większość moich znajomych właśnie w ten sposób dotarła do Polski na święta. A co z tymi, którzy zostają? Ci, którym nie udało się wrócić na świata, bądź nie maja do kogo, bo cała rodzina mieszkają w Anglii, jedzą typowo polskie dania, których przyrządzenie ułatwia, wielka ilość sklepów z polską żywnością, sprowadzane z kraju kiełbasy, wędliny, kwaszony żur, oraz pierogi, pozwalają zjeść tu na miejscu zupełnie swojskie danie.

3. Sylwester na Trafalgar Square - czyli największa Sylwestrowa porażka jak mi się przytrafiła.
Sylwester na mieście to zawsze milion atrakcji, nawet w małej mieścince. Oprócz sztucznych ogni i fajerwerków, lokalna ( albo globalna) gwiazda no i rozweselone tłumy. Pomyślałam więc, że w Londynie tego typu event musi mieć naprawdę niezły rezonans. Po dwóch leniwych dniach, spędzonych z moją Mami (wyczerpaną nieco po naszych włajażach) udałyśmy się na miasto by pożegnać stary rok razem z tłumem londyńczyków i turystów. Przyznaje bez bicia, to był jeden z najgłupszych pomysłów zeszłego roku! Chciałam dojechać na miejsce przed 23, by spokojnie dojść na Trafalgar Square przed 24. Nic bardziej absurdalnego wymyślić nie mogłam. Tłumy ludzi wpadły na dokładnie ten sam pomysł.Efektem tego zatrważająca ilość policji, zaryglowane drzwi stacji oraz niemiłosierne tłumy. Stacja Londyn Waterloo przywitała nas grubo ponad setka policjantów i zaryglowanymi drzwiami, nie było możliwości wyjść na zewnątrz, w stronę Trafalgar, jedyne otwarte (suto obstawione przez milicjantów) prowadziły na wschód (wiec w kierunku zupełnie przeciwnym). Tłum wypływał niczym morze, wąska ścieżką, ogrodzoną metalowymi balustradkami z każdej strony, która wiła się zygzakiem. Było ciasno, głośno i nieprzyjemnie. Wszystko to przypominało zawieruchę na meczu piłkarskim bądź koncert punkowej kapeli z prawdziwym pogo. Po kilku minutach takiego posuwania się w okropnym tłoku okazało się, że nie tylko wyjście z stacji jest zastawione, ale wszystkie drogi w Bankside, którymi można by dojść do Trafalgar są zamknięte, więc razem z tłumem maszerowałyśmy w wielkim ścisku w stronę Tate Modern by jakość wydostać się chociaż na most by zobaczyć cokolwiek. Niestety, dogi w stronę mostu, tez zostały zablokowane... Działania londyńskiej policji przestały być dla mnie do końca logiczne. Oczywiście nie dotarłyśmy na Trafalgar, ostatecznie ( po 50 minutach marszu w "pogo") Nowy Rok zaskoczył nas nad Tamizą, gdzie zza drzew zobaczyłam kolorowe fajerwerki. Nie ukrywam, że liczyłam na prawdziwy szał, widowisko było jednak zupełnie mierne i nieprzyzwoicie krótkie ( około 15 minut i po wszystkim). Pierwszy raz Londyn rozczarował mnie czymkolwiek.

Powrót tez nie należał do najłatwiejszych, starałyśmy się dostać na Vitoria Couch Station, by ruszyć w stronę lotniska, niestety, ulice były jeszcze silniej obstawione niż przed północą...Miałyśmy więc ponad programowy 2,5 godzinny spacer nocą przez Bankside, Westminster i Belgriavie.. Generalnie nie polecam. Uwierzcie mi wszystko jest lepsze ( np. gorąca czekolada i sezon jakiegoś serialu) niż przeprawa przez tłumy w deszczu, zimnie i wzbudzającej niepokój obstawie policji.