Ach ta stolica! Ponieważ w Warszawie nie bywam często (przez ostatnie 4 lata średnio raz maksymalnie dwa razy do roku) robi na mnie za każdym razem spore wrażenie. Z natury - kocham duże tętniące życiem i stylem miasta. Być może za mało mam okazji by wysunąć absolutnie poprawne wnioski, na temat Warszawy, jednak z perspektywy obserwatora z doskoku - jawi mi się ona jako miasto postępujące. Z każdą kolejną wizytą widzę progres. Widzę te kroki milowe, które wykonuje z roku na rok - by zbliżyć się do zachodnich miast i zyskać pełnoprawne miano europejskiej stolicy. Cieszy mnie to niezmiernie i napawa dumą.
W ciągu dwóch dni, odwiedziłam wiele miejsc, znanych i nieznanych. Wszystkie jednak były mi w pewien sposób bliskie, za sprawą literatury, dzięki której obcowałam z nimi wielokrotnie.
Jednym z nich był Wilanów, nie miałam szczęścia widzieć go wcześniej na własne oczy. Znałam go doskonale z reprodukcji i historii, a w szczególności z biografii Marysieńki ( Marii Kazimiery D'Arquine) żony Jana III Sobieskiego oraz licznych biografii Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej (jednej z licznych właścicielek pałacu)o której mam sposobności pisać magisterkę. Dlatego też to miejsce, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Pomimo wybujałej wyobraźni, w której miejsce to wyimaginowałam sobie jako raj na ziemi i niewyobrażalną pieszczotę dla oka, nie byłam rozczarowana.
To nie znaczy, że Wilanów jest niewyobrażalnie piękny, bo nie jest. Jednak udało mi się poczuć aurę tego miejsca, gdy przechodziłam przez kolejne komnaty z rozmarzeniem myślałam o Izabeli. Przymykałam leciutko oczy i wyobrażałam sobie jak po tej podłodze, po której teraz stukam obcasami - szeleściła swą suknią osadzoną na ciężkiej rogówce (stelażu metalowym - prototypie krynoliny) i tupała swymi małymi stópkami w przyciasnych bucikach. Cudownie było móc zobaczyć sypialnie i łazienkę drogiej mi Magnatki. Kobiety - która żyła w tym miejscu przeszło 200 lat temu, a stała mi się bliska za sprawa listów, biografii i relacji pamiętnikarzy.
To cudowne odwiedzać miejsca – które wcześniej poznało się za sprawą historii, sztuki bądź literatury, zachęcam Was do podroży z pewnym przygotowaniem. Nakład pracy jest co prawda spory, ale efekty? Nieporównywalne do zwykłych wrażeń z „włajażu”.