Są takie miejsca na ziem, w
których zakochujemy się od pierwszego spojrzenia i bez względu na upływający
czas, darzymy tą sama estymą. Katowicki Nikiszowiec, to jedno z tych miejsc, o
których zawsze myślę bardzo ciepło, którymi się chwale i odwiedzam gdy tylko
jest okazja. Absorbujące mnie przez ostatnie miesiące warszawskie życie, nieco
uniemożliwia, mi częstsze odwiedziny tej śląskiej perełki. Odwiedziny
Oskara były więc fantastyczną okazją, by
zajrzeć ponownie do Szybu Wisona i przespacerować się po wyjątkowo ośnieżonym
osiedlu.
wtorek, 30 grudnia 2014
sobota, 27 grudnia 2014
Święta. W poszukiwaniu domu
Święta to bardzo specyficzny
czas. Jeśli tylko cokolwiek w naszym życiu rodzinnym jest nie tak, bardzo
łatwo, wykluczyć się z całego tego świątecznego zamętu. W zeszłym roku, nie
potrafiłam udźwignąć ciężaru świat. Wszystkie zmiany jakie przyniosły mi
poprzedzające je miesiące były zbyt ciężkie, bym mogła udawać, że święta to wspaniały
czas radości. Jednego roku straciłam dwa domy. Ten, który budowałam sama rozpłynął się nie pozostawiając po sobie śladu,
a ten prawdziwy, w którym wzrastałam, na wspomnienie, którego do dziś napływają
mi do oczu łzy, właśnie się rozpadł,
właściwie podzielił na dwa, w których nie potrafiłam się odnaleźć. Nie mając
sił by bawić się w budowanie własnego na
angielskim podwórku, zrobiłam to co najłatwiejsze wyjechałam podróż.
W tym roku nie było, takiej
opcji. Musiałam zmierzyć się z przeciwnikiem. Tego pojedynku niestety nie
mogłam oddać walkowerem. Nie dziwne więc, że w tym roku święta, były mi
obojętne. Nie kupiłam choinki, nie zapaliłam światełek. Nasze warszawskie
mieszkanie, nie epatowało światami.
Wspólną wigilię natomiast, zrobiłam w kilka minut, w sklepiku pod blokiem
kupując barszcz w kartonie, pierogi, kilka krokietów i radioaktywną pange.
Wsiadałam do Polskiego busa niechętnie jak nigdy. Pierwszy raz rozumiałam co to znaczy nie chcieć świat. Nie czuć świąt, a nawet nie lubić ich!
Wszystkie te doświadczenia, sprawiły, że przez ostatnie bez mała dwa lata trochę na podobieństwo Holly Goligthy, poczuwałam się by ciągle być w drodze i żadnego miejsce nie uznawać za swoje.
Ciągle nie mogę pozbyć się tego uczucia. Nie potrafię już przywiązywać się do miejsc. Domy mam rozrzucone tam gdzie mam bliskich. Z domu jadę do domu. Krążąc miedzy domem dziadków, mieszkaniem rodziców, a warszawskim, skrawkiem podłogi który równie często zdarza mi się nazywać domem.
Ku mojemu zaskoczeniu, poczułam się w mieszkaniu rodziców jak mała dziewczynka. Znów było mi dobrze, gdzieś byłam u siebie. Zasypiając w blasku światełek, w drugi dzień świat, odnalazłam w sobie radość małego dziecka, wpatrując się w migoczące lampki, poczułam błogi spokój i szczęście.
Dziękuje:*
wtorek, 23 grudnia 2014
Świąteczna Warszawa
Warszawa na święta, zachwyca szczególnie. Ubrana w najgustowniejsze dekoracje, urzeka swoimi iluminacjami. Spacery po przyozdobionej światełkami starówce to w ostatnim tygodniu moje ulubione zajęcie:) Szukam byle pretekstu, by odwiedzić Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście czy Mariensztat.
Uwielbiam to miasto. Nie kryje się z moją miłością jaką żywię do stolicy od wielu lat i mimo, że nosze mało zaszczytne miano Słoika, ciesze się, że mam okazję tu mieszkać i cieszyć codziennie oko urokiem tego miejsca.
Spacerując tak wśród świątecznych ozdób często wracam myślami do zeszłorocznych świat i mojej świątecznej wyprawy z Mamą tropem Bożenarodzeniowych Targów zachodniej Europy i myślę, sobie z dumą, że ta nasza Warszawa wcale nie odstaje od zachodu, że pnie się do góry i mknie przed siebie ile sił w pucach, aż radość patrzeć! Mam nadzieję, że z czasem nasze świąteczne targi, zasłużą na taką sama atencję europejskich turystów jak inne tego typu markety.
Kto nie był dawno w stolicy, ma zadanie domowe do odrobienia: odwiedzić ją teraz przystrojona w światełka jak najpiękniejsze kolie. Przejść się Nowym Światem, napić grzańca na świątecznym targu na Starym Mieście i zjeść pajdę swojskiego chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym w Świątecznej Wiosce pod Stadionem Narodowym, a później spalić kalorie na największym stołecznym lodowisku!
Korzystając z okazji życzę Wam wszystkim spokojnych, rodzinnych Świąt! I zapraszam w święta na moją retrospekcje z zeszłorocznego świątecznego tripu. Mam wrażenie, że minęły od niego lata świetlne, relacja powinna więc być wyważona i treściwa:) Zapraszam:*
piątek, 19 grudnia 2014
Warszawskie targi swiateczne II: Slow food, slow fashion& Bobby Burger i Hush
Patrząc na te zdjęcia mam wrażenie, że gdziekolwiek nie przyjdzie mi żyć, moje życie będzie wyglądać podobnie:) Poszukiwanie alternatywnych eventów, postindustrialnej architektury, jedzenia z food tracków i ludzi, z którymi można wymieniać się refleksjami bez końca. Poszukiwanie nowej jakości życia pod znakiem slow.
niedziela, 14 grudnia 2014
Świąteczne Warszawskie Targi, Soho Factory i Kasztanex
Miniony Weekend, minął mi pod znakiem targów. Warszawa aż kipiała od atrakcji. Ciężko było zdecydować się gdzie wybrać się najpierw, by zdążyć zobaczyć wszystko! Swoją drogą, cudownie jest żyć w mieście, które organizuje czas swoim mieszkańcom, które naprawdę żyje na miarę, prawdziwej Europejskiej stolicy.
niedziela, 7 grudnia 2014
Waraw Tattoo Convetion. Galeria Sztuki na Ludzkich ciałach.
Czekałam na ten konwent dziecko na pierwszą gwiazdkę. Byłam ciekawa, jak w stolicy wygląda ten event, jak go zorganizują, jak spisze się Torwar ( w którym byłam pierwszy raz). Warsaw Tattoo Convention trochę mnie zaskoczył. Muszę przyznać, że lokalizacja mnie rozczarowała. Katowicki Szyb Wilsona lepiej spełnił rolę przestrzeni wystawienniczej. Sami jednak wystawy, tym razem zachwycili mnie o wiele bardziej niż na zeszłorocznym Katowickim Tatto Feście.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Co z tym czasem! Grudniowe postanowienie
Chciałabym powiedzieć, że pochłonęło mnie życie, jednak nie będzie to prawda. Życie wsiąknęło mnie we wrześniu. wówczas, wszystkimi swoimi zmysłami odczuwałam stolice, zaglądałam w każdy zakątek i kolekcjonowałam doświadczenia. Teraz jednak, byłoby to nadużycie, prawda jest inna -przepadłam w otchłani pracy. Bezsensu, niczym machina, angażując się zbyt mocno w nieswoje projekty, które absorbowały mnie bez reszty.
Na szczęście, mam obok ludzi, którzy znają mnie na tyle, by zauważyć moje autodestrukcyjne zdolności. Wiedzą kiedy stanąć na mojej drodze w stronę przepaści i ( nawet jeśli boleśnie) to efektownie wstrząsnąć mną i zawrócić mój owczy pęd w stronę samozagłady.
Jestem z odzysku. Po kolejnych perturbacjach i zawiedzionych nadziejach, jednak tym razem nie miłosnych. Ile jeszcze sznytów człowiek musi się nabawić na tym ( niestety ciągle jeszcze nie gibkim, ani wątłym) ciele, by zacząć zmierzać w dobrą stronę?
Marazm, przed depresyjny stan i smutek, które dopadały mnie w listopadzie, były efektem tego idiotycznego zaangażowania, w coś co nie było tego warte. W tym wszystkim uciekły mi tygodnie, w których jak zawsze najbardziej pragnęłam pisać. Jest jedna stała w moim życiu, cokolwiek by się nie działo, musze systematycznie wyrzucać z siebie myśli, inaczej leżą odłogiem, ciążą, aż zmieniają się w kompostnik, który kadzi cały organizm.
Wygrzebuje się właśnie z szamba własnych myśli. Poszatkowanych refleksji, którym nie dałam dojrzeć i przemyśleń, które porzuciłam w pól słowa. Grudniowe postanowienie, : pisać!
Jest o czym, bo czytam dużo, tramwajowe przejażdżki, to randka z najcudniejszymi tego świata: Pawlikowska, Cat Mackiewicz, Gombrowicz, Słonimski, Hłasko, Fitzgerald Scott. Oprócz tego Warszawa, z której staram się korzystać ile mogę i opowieści, z minionych podróży, które przerwałam w pól słowa i do których pragnę wrócić zanim cała świeżość spostrzeżeń zgnije w odmętach pamięci.
Chce do Was mówić o Warszawie, w której się zakochuje i Katowicach, które dopiero tu zrozumiałam, jak bardzo mi są drogie.
Nie odchodźcie proszę.
Na szczęście, mam obok ludzi, którzy znają mnie na tyle, by zauważyć moje autodestrukcyjne zdolności. Wiedzą kiedy stanąć na mojej drodze w stronę przepaści i ( nawet jeśli boleśnie) to efektownie wstrząsnąć mną i zawrócić mój owczy pęd w stronę samozagłady.
Jestem z odzysku. Po kolejnych perturbacjach i zawiedzionych nadziejach, jednak tym razem nie miłosnych. Ile jeszcze sznytów człowiek musi się nabawić na tym ( niestety ciągle jeszcze nie gibkim, ani wątłym) ciele, by zacząć zmierzać w dobrą stronę?
Marazm, przed depresyjny stan i smutek, które dopadały mnie w listopadzie, były efektem tego idiotycznego zaangażowania, w coś co nie było tego warte. W tym wszystkim uciekły mi tygodnie, w których jak zawsze najbardziej pragnęłam pisać. Jest jedna stała w moim życiu, cokolwiek by się nie działo, musze systematycznie wyrzucać z siebie myśli, inaczej leżą odłogiem, ciążą, aż zmieniają się w kompostnik, który kadzi cały organizm.
Wygrzebuje się właśnie z szamba własnych myśli. Poszatkowanych refleksji, którym nie dałam dojrzeć i przemyśleń, które porzuciłam w pól słowa. Grudniowe postanowienie, : pisać!
Jest o czym, bo czytam dużo, tramwajowe przejażdżki, to randka z najcudniejszymi tego świata: Pawlikowska, Cat Mackiewicz, Gombrowicz, Słonimski, Hłasko, Fitzgerald Scott. Oprócz tego Warszawa, z której staram się korzystać ile mogę i opowieści, z minionych podróży, które przerwałam w pól słowa i do których pragnę wrócić zanim cała świeżość spostrzeżeń zgnije w odmętach pamięci.
Chce do Was mówić o Warszawie, w której się zakochuje i Katowicach, które dopiero tu zrozumiałam, jak bardzo mi są drogie.
Nie odchodźcie proszę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)