W Budapeszcie byłam pierwszy raz cztery i pół roku temu. Miasto rozkochało mnie wówczas w sobie od
pierwszego wejrzenia. Często myślałam o
tym nieodpartym wrażeniu jakie zrobiło na mnie to miejsce i zastawiałam się, co
też mogło być jego przyczyną; czy to silne zauroczenie w moim partnerze ( w
końcu była to podróż przedślubna ), czy może moje niewielkie obycie w
podróżowaniu, czy też rzeczywisty czar tego miasta. Byłam bardzo ciekawa, jak
odbiorę je tym razem, do której szufladki je upcham? Czy nie zabije tego
magicznego obrazu w głowie? Tym bardziej mitycznego, że utraciłam prawie
wszystkie zdjęcia z pierwszego wyjazdu. Obraz tej wyjątkowej stolicy miał więc
okazję, nabrać zupełnie mitycznego, wyidealizowanego charakteru.
Budapeszt okazał się jednak
niezawodny. To miasto musi zachwycić. Ma
dusze, osobowość to magiczne coś, czego
często brakuje piękniejszym, bardziej zadbanym i bogatszym w zabytki
miastom. Krążąc uliczkami. Bez
przewodnika, bez powtarzania w głowie architektonicznych styli i historycznych
dat, powolutku kontemplowałam jego piękno. Ciesząc oko jego architekturą i
klimatem, a dusze towarzystwem najbliższych.
Gdy byłam w nim po raz pierwszy nie miałam możliwości porównać go z innymi wielkimi miastami. Dziś widzę bardzo wiele analogii, przede wszystkim nieoczywiste podobieństwo do Paryża, secesją nieco przypomina Rygę, a deptakiem nadrzecznym Wiedeń, minimalnie Warszawę. Dżungla równo przecinających się kamienic nieco przypomniała mi Walencje, swobodny klimat i osobowość tego miejsca, przywiodły na myśl ukochane Helsinki. Stąd być może przemknęło mi przez myśl, by zostać tu na dłużej, by trochę pomieszkać nad Dunajem, co nie sposób ukryć, jest najwyższym stopieniem uznania.
Znudziły mnie przewodniki, odklepywanie styli, poszukiwanie zabytków. Ostatnimi czasy bliżej mi do obserwatora niż turysty. Powolne spacery, przyglądanie się miastu, czas na własne spostrzeżenia i refleksje. Staram się nie zaśmiecać sobie głowy informacjami, które w niej nie zostaną. Stąd historia, każdej kolejnej kamienicy, daty jej powstania, jej słynni mieszkańcy, podpalenia i przebudowy - zostawiam pasjonatom, mnie już właściwie niewiele obchodzą. Patrzę na miasto takie jakie zastałam tu i teraz, jeśli spoglądam za siebie, to na biogramy ludzi, z którymi wcześniej przecięły się moje ścieżki. Lubię węgierską historie, szczególnie te fragmenty, w których przeplata się ona z polskimi dziejami, tym razem jednak chciałam być tylko biernym widzem i cieszyć się współczesnością.
Do Warszawy wracałam szczęśliwa i wypoczęta, a moje miasto, przyjęło mnie nie mniej gościnnie, chociaż przez kilka dni po powrocie, w kontraście z Budapesztem wydawało mi się mniej estetyczne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz