poniedziałek, 14 października 2013

Łodź - Centralne Muzeum Włókiennictwa

Cudze chwalicie swego nie znacie - prawidło stare jak świat, jednak ciągle odkrywam jego aktualność, właściwie za każdym razem gdy zdecyduje się poświęcić choć chwilę, żeby poznać swój rejon bądź odwiedzić jakieś inne większe polskie miasto. Tym razem moim odkryciem - było Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.





Chyba wszyscy słyszeliśmy o jednym z najsłynniejszych muzeów na świecie - Victoria and Albert Museum w Londynie. Muzeum eksponujące sztukę użytkową, znane przede wszystkim ze swej stałej wystawy poświęconej modzie i historii ubioru. Sama odbyłam w tym roku w kwietniu pielgrzymkę do tego miejsca, uznając je za swoistą Mekkę wszystkich pasjonatów kostiumologii.






I chcąc być szczerą muszę przyznać, że naprawdę robi ono wrażenie. Byłam zachwycona mogąc zobaczyć na własne oczy eksponaty, które znałam z najsłynniejszych światowych opracowań tematu, albumów i publikacji. Dlaczego o tym pisze?






Bo podczas mojej wizyty w  Łodzi, odwiedziłam Centralne Muzeum Włókiennictwa - które podobnie jak Victoria and Albert Museum może się poszczycić jedyną w Polsce stała wystawą poświęconą modzie. Fakt, że odwiedziłam obydwa miejsca - sprawia, że mimo woli porównywałam je cały czas z sobą. Efekt tego porównania był dla mnie samej zaskakujący!




Okazuje się bowiem, że łódzka placówka, posiada o wiele więcej eksponatów, a cała wystawa zorganizowana jest w bardzo kreatywnej formie. Wiele modeli przedstawionych zostało w specjalnie wykreowanej scenografii z epoki, pozwalając lepiej zrozumieć i docenić walory estetyczne kostiumu. Oraz poznać szerszy kontekst epoki.  W londyńskiej placówce, próżno szukać takich scenerii. Sama liczba eksponatów jest porównywalna, jednak łódzkie muzeum zawęziło swoją wystawę do XX wieku, jak wskazuje sama nazwa wystawy: "Z modą przez XX wiek".





Oprócz wystawy poświęconej historii ubioru, na uwagę zasługuje sam gmach, który służył przez lata jako "Biała Fabryka" Ludwika Geyera do celów przemysłowych. Ta postindustrialna przestrzeń, która otrzymała nowe życie, robi kolosalne wrażenie. Nawet jeśli nie interesują nas tkaniny, ani historia ubioru, warto zajrzeć do muzeum, żeby przyjrzeć się tej postindustrialnej przestrzeni. Jestem beznadziejnie zakochana w takich loftach - wiec krążąc miedzy wystawą Międzynarodowych Trienali Łódzkich, bardziej interesowała mnie sama przestrzeń niż eksponaty.




Szczerze przyznam, że nie lubię tkanin, nie interesują mnie one jako okazy sztuki. Kilka eksponatów przykuło jednak moją uwagę. Przede wszystkim praca Cindy Hickok "Cafe de Museum",  wykonana na szydełku przedstawiająca gości siedzących przy stołach. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, jednak gdy przyjrzymy się z bliska okazuje się, że nie są to zwyczajni goście, tylko postacie które przewijają się przez wszystkie epoki historii sztuki na najsłynniejszych dziełach świata. Munch, Rembrandt, Picasso. Zabawa w zgadywanie - którą postać powinnam znać z jakiego dzieła - sprawiła mi niezła frajdę.


Po za tym kilka innych prac przykuło moja uwagę.






 Wśród nich - poruszająca motyw upływającego czasu praca wykorzystująca fragmenty powieść "W poszukiwaniu straconego czasu", której stronice sklejone z sobą została niczym plastry miodu.

Wizyta w tym muzeum uświadomiła mi, jak zakompleksionym narodem jesteśmy i jak łatwo ulegamy stereotypowemu myśleniu. Wybierając się tam żałowałam, że odwiedziłam wcześniej brytyjską wystawę, zakładając, że ta nie zrobi już na mnie takiego wrażenia, okazało się jednak, że jest zupełnie na odwrót. Dobrze się stało, że odwiedziłam Muzeum Viktorii i Alberta przed wizytą w łódzkiej placówce, bowiem - mogłam z dumą uznać, że nie zawsze to co zachodnie, jest lepsze:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz