czwartek, 26 września 2013

Walencja - pierwsze spotkanie z Calatravą - Dzielnica Przyszłości


Ponieważ za oknem jest brzydko, zimno i depresyjnie, a ja czuję, że chyba mnie coś pobiera, na rozgrzanie karmie się dzisiaj zdjęciami ze słonecznej Walencji. Ponieważ moja kwietniowa kilkudniowa podróż, niedoczekał się jeszcze przyzwoitej relacji, zapraszam na pierwsze wynurzenia

Walencja co jak, z kim i dlaczego?
Walencja nigdy nie była na liście moich wielkich miast marzeń, jednak odkąd przeczytałam artykuł o Fallas, zapragnęłam zobaczyć to święto na własne oczy. Niestety z wielu powodów moja wizyta w marcu nie była tam możliwa, przede wszystkim z powodu konferencji we Lwowie, która odbywała się dokładnie w tym terminie co głośne hiszpańskie święto ognia. Nie mogłam jednak odmówić, gdy Oskar, mój kolega ze studiów przebywający na Erasmusie w tym historycznym miejscu, zaprosił mnie do siebie. W podroż udałam się z Martą, która będzie przewijać się często w moich relacjach:) (nie tylko z Walencji)

(Tak, to ta długonoga blondi, która wchodzi mi ciągle w kadr, na czterodniowy wyjazd bierze z sobą 2,5 kilo kosmetyków, 4 pary butów i 3 torebki, nie przeszkadza jej to jednocześnie być najlepszym powiernikiem, moim głosem rozsądku oraz tym samym jednym z najlepszych towarzyszy podróży:* )

Calatrava i jego Dzielnica Przyszłości
Wracając jednak do relacji.  Nie było nam łatwo dotrzeć na miejsce, ale o tym opowiem przy następnej okazji, nasza mrożąca krew w żyłach historia zasługuje na osobny post...  O 12 po późnym śniadaniu ruszyłyśmy zwiedzać miasto. Plan był określony - zobaczyć to co Walencja ma w sobie najcenniejszego - czyli względnie nowy nabytek, jakim jest dzieło hiszpańskiego architekta Santiego Calatravy - "Dzielnica przyszłości". Ta inspirująca nazwa, która podnieca wyobraźnię wcale nie jest nadana na wyrost! Dzieło tego wybitnego architekta, swoją drogą rodowitego Walencjanina, po prostu urzeka i zachwyca bez reszty! Stworzony przez niego kompleks zwany oficjalnie Ciudad de las Artes y las Ciencias, czyli z hiszpańskiego na nasze  Miasteczko Sztuki i Nauki jest architektonicznie jednym z najpiękniejszych obiektów jakie widziałam. Prawda, nie jestem obiektywna, uwielbiam nowoczesna architekturę, ale i tak uważam, że każdy powinien zobaczyć go chociaż raz w życiu! Cały ten kompleks zawiera w sobie centrum kulturalne i rozrywkowe. W pięciu awangardowych budynkach mieści się po kolei: największe w Europie oceanarium i delfinarium, planetarium, kino IMAX, restauracje, muzeum nauki z wahadłem Foucaulta, oraz sala koncertowa z operą. Dzielnica ta skonstruowana jest tak, że można spędzać w niej całe dnie korzystając z wszystkich atrakcji bez konieczności odwiedzania innych części miasta.


Kino IMAX

W tle po lewej Oceanarium

planetarium, a na drugim planie muzeum

Leniwi Hiszpanie - mistrzowie architektonicznych rozwiązań!
Hiszpanie potrafią zaskoczyć! Może i nie są pracownikami roku, mają leniwe usposobienie, robią okropną sjestę, która utrudnia życie i organizacje czegokolwiek, a  na powitanie całują nawet nowo poznanych dwa razy, ale na architekturze i zagospodarowaniu przestrzeni znają się jak mało kto! Rzeka w mieście to atut, ale i często nie mały problem. Walencja położona nad Turią przez lata walczyła z żywiołem, który wylewał zalewając miasto. Ostatecznie postanowiono, że fragment przebiegający przez obszar zabudowany zostanie osuszony, a odzyskany teren oddano do użytku mieszkańców, tworząc w nim prawdziwy raj! Właśnie tu, w tym korycie Turii znajduje się Dzielnica Przyszłości. Nie jest ona jednak jedyną atrakcją, wokół niej znajdują się bajeczne parki, z cudowną roślinnością sadami pomarańczowymi oraz placami zabaw dla dzieci.

Plac zabaw moich marzeń:)
Jeden z nich urzekł nas bez reszty. Był to najlepszy plac zabaw na jakim byłam w życiu! Cieszyłam się jak dziecko:) Nie była to zwykła przestrzeń z huśtawkami i karuzelą, o nie! Cały plac zabaw skupiał się wokół  leżącej postaci mężczyzny w XVI wiecznym hiszpańskim stroju. Fałdy tworzyły bajeczne skrytki i przejścia idealne do zabaw w ganianego czy chowanego, a także do zjeżdżania na nich w dół! (Sama też skorzystałam, ku przerażeniu widzących to dzieci, które zjeżdżały obok mnie:) Nie mogłam jednak zidentyfikować tej lezącej postaci, dopiero Oskar powiedział mi, że to Guliwer. No cóż,szczerze powiedziawszy z wyglądu bardziej przypominał mi Chrystusa...





















W tej nadzwyczajnej dzielnicy spędziłyśmy prawie cały dzień, oglądając wszystko dokładnie ciesząc się piękną pogodą i obserwując ludzi, późnym popołudniem opuściłyśmy Miasteczko i udałyśmy się w stronę portu. Obydwie marzyłyśmy, żeby zobaczyć morze! Droga przez port była bardzo przyjemna, chociaż o wiele mniej zadbana. Po drodze trafiłyśmy na na cztery wielkie, secesyjne hale targowe, niestety puste.


Sama plaża była naprawdę ładna, szeroka i czysta z białym piaskiem i przyjemnym deptakiem na całej jej długości. Było jednak okropnie wietrznie, koniec kwietnia to nie jest najlepszy czas na plażowanie, swoją drogą i tak nigdy tego nie robię.





Stąd udałyśmy się autobusem do zabytkowego centrum Walencji. Krążyłyśmy chwile uliczkami, jednak dokładne zwiedzenie tej części miasta zostawiłyśmy na następny dzień, teraz jedynie ciesząc oko hiszpańskim klimatem. Przypadkiem trafiłyśmy nawet na zadziwiającą imprezę:) "Oktoberfest!" organizowany w kwietniu ( wtf!?) przez ekscentrycznych Hiszpanów w budynku, który na  co dzień służy przede wszystkim walkom torreadorów z bykami.  Szczerze przyznam, że już wolę pijących średniej jakości piwo Hiszpanów na ich kwietniowym oktoberfescie i niż  tradycyjną corridę, która napawa mnie najszczerszą odrazą ( nie dam rady na nią patrzeć, ale w duchu zawsze kibicuje bykowi!).


Ostatnim naszym punktem był sklep z żelkami! Niestety, jestem jak dziecko, nie potrafię przejść obok, kupuje oczami, jem oczami, a później mówię, że już więcej nigdy ich nie zjem .. i tak w kółko. Ilość i różnorodność doprowadzała nas do oczopląsu! Kupiłyśmy więc po jednej sztuce z prawie z każdego rodzaju i szłyśmy przez pogrążające się w mroku miasto,degustując nasze zdobycze  szczęśliwe jak małe dziewczynki . 


W mieszkaniu czekał już na nas Oskar, który zrobił na obiado-kolacje fantastyczne danie, którego nauczył się od mieszkającej z nim jakiś czas Andaluzyjki. Smakowało genialnie!




Wieczorem Oskar i Karolina porwali nas na typową imprezę hiszpańskiej młodzieży, która spotyka się na wolnym powietrzu w jednym z walencjańskich parków. Oficjalnie picie alkoholu w miejscach publicznych jest zakazane, ale ten park traktowany jest jak swoista enklawa, na której zarabiają sami Hiszpanie. Co chwilę bowiem zaczepiał nas jakiś mężczyzna pytając czy nie chcemy kupić piwa bądź wina. Nie ukrywam, że było to ciekawe doświadczenie:) 


ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz