Ten drugi seans, który sprowokowało pragnienie - pobycia jeszcze przez chwile w cudownym klimacie lat dwudziestych i poczucie bliskości Fitzgeralda, otworzył mi oczy na wiele motywów, których nie dostrzegłam za pierwszym razem. Teraz gdy szczegóły fabuły zatarły się już w mojej głowie, a cytaty, zostały tylko wybrane. Seans nie polegał już na psychodelicznej kontroli - jakości wiernego odtwarzania fabuły, a pozwolił raczej czerpać czystą przyjemność z oglądanego filmu i opowiedzianej w nim historii, Zdanie którym kończyłam moją czerwcową recenzje , jest prawdziwe, ten film może się podobać. Pamiętam jak jeszcze w sierpniu ofuknęłam kilka osób, które wyraziły swe zachwyty nad filmem, wykrzykując w podnieceniu, że to profanacja, że stroje, ze muzyka, ze atmosfera... !!!!. No dobra, w kwestii muzyki zdania nie zmienię, jednak, gdy kinowy głośnik nie huczy nam za uchem, odbiór filmu jest zupełnie inny.
Mimo całej sympatii dla Fiztgeralda i niechęci do kultury masowej, muszę przyznać przekornie, niczym w reklamie McDonalda - I Like It!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz