Babo! Jesteś kobietą, o co ci chodzi z tymi starymi wrakami! BMW to ja rozumiem, ale wraki..?? Czyli dlaczego ZŁOMBOL mnie tak kręcił? I skąd wzięła się u mnie miłość do samochodów?
To dobra okazja, żeby odpowiedzieć na te pytania. Ostatnimi czasy, często spotykam się z taką reakcją, chociaż na szczęście, jest ona rzadsza, niż zwykłe żywe zainteresowanie.Miłość z dzieciństwa zaszczepiona przez mojego Dziadka
Nie da się ukryć, że większość pytań, które każą mi opowiedzieć o genezie, jakiś moich zachowań, przyzwyczajeń czy osiągnięć, siłą rzeczy, zaczynam od frazy: bo gdy byłam mała Mój Dziadek...
Tak też będzie i tym razem. Niebagatelny wpływa na to kim jesteśmy, co lubimy i jak zachowujemy się w dorosłym życiu ma nasze dzieciństwo, nie da się tego wyprzeć, ani zapomnieć. Gdy więc pyta mnie ktoś dlaczego to robisz, skąd Ci się to wzięło? Widzę przed oczyma tego Cudownego Człowieka, który wpoił mi miłość do książek, geografii i historii, zaraził, miłością do pociągów i właśnie starych samochodów... Gdy małe dziewczynki bawiły się lalkami, ja uczyłam się nazw samochodów zilustrowanych w encyklopedii, chodziłam na wszystkie złomowiska i szroty, uwielbiając bawić się w "prowadzenie samochodu". Niedaleko domu było złomowisko ze starą syrenką i dwoma trabantami. To był prawdziwy raj na ziemi! Każdego słonecznego dnia, ciągnęłam mojego dziadka na spacer w tamtą stronę i już po kilku minutach szczęśliwie zasiadałam za "sterem". Miałam też i inne ulubione zabawy, prowadzenie wyzłomowanej lokomotywy, która stała w pobliskim parku, oglądanie spycharek mojego sąsiada i od biedy "prowadzenie" starego ogóra, który stał za płotem. Od dziecka byłam starym bywalcem wszystkich samochodowych giełd w okolicy, wystaw samochodów i corocznych zlotów pojazdów zabytkowych z okazji trzeciego maja. Przy każdym spacerze Dziadek korzystał z okazji i gdy tylko przejeżdżał obok nas samochód pytał, mnie jaka to marka. Potrafiłam wówczas zawstydzić niejednego pana, wykrzykując z dumą Tarpan, Melex, Star, Wartburg czy Nyska... Tu się zaczyna mój sentyment i słabość do aut.
Nieznany dotąd spokój
Mój specyficzny stosunek do samochodów, ma jeszcze kilka przyczyn. To za kołkiem znajduje spokój którego nie dadzą mi procenty, papierosy, czy inne używki. Każdy ma swój sposób na problem. Jedni piją, imprezują, głośno śpiewają, inni płaczą, jedzą, kupują ubrania i robią dziesiątki innych rzeczy, które mają przynieść im ulgę i wyciszenie. Nie mówię, ze nie robię tych wszystkich, rzeczy, ale prawdziwy spokój odnajduje za kierownicą. Wielokrotnie, gdy ogrom problemów był tak wielki, że nie potrafiłam ubrać ich w słowa, napisać ani wyrzucić z siebie to był jedyny wentyl. Zasiadałam za kierownicą i jechałam przed siebie, wsłuchiwałam się w Merlina Mansona i odnajdywałam utracony spokój, myśli same układały się w głowie, a ja odnajdywałam siłę by dalej ciągnąć ten wózek.
Pożegnanie z przeszłością
Niezwykłe uczucie kontroli i komfortu, jakie daje człowiekowi, prowadzenie samochodu, jest jednocześnie czymś tak odurzającym i satysfakcjonującym, że jako jedyne potrafiło przywrócić mnie do "żywych" i sprawić bym wróciła do rzeczywistości. Trzeba to powiedzieć szybko, a następnie zapomnieć, że istniało: jako dwudziestolatka byłam niezwykle egzaltowaną panienką, zawieszoną w czasoprzestrzeni, niecodzienną, niepraktyczną,nieżyciową i nieszczęśliwą, że przyszło jej żyć w tak podłych czasach, pozbawionych romantyzmu, kobiecych kreacji, Pana Darcy i dworskich obyczajów... ( tak byłam taka walnięta przyznaje bez bicia!). Jak pocałunek księcia, jak ukłucie wrzecionem, jak strzała amora - przebudzenie przyszło za kierownicą. Tu poczułam, że jestem w dobrym miejscu, we właściwej epoce, a tego uczucia, wolności i poziomu endorfin, jakie przysparza prowadzenie samochodu, nie dała mi żadna kobieca literatura.
Wpatrzona w srebrny ekran Żona ze Stepfford
Gdy prowadziłam beznamiętne życie "Żony ze Stepford", każdego dnia wyrywał mnie z rutyny -kolejny odcinek, puszczanych na TV Traveller - "wraków na trasie". Od kilku lat marzyłam namiętnie o dalekiej podróży, a program "wraki...', był moim największym nałogiem i wentylem. Mogłam przezywać, razem z bohaterami ich problemy i z wypiekami na twarzy patrzeć jak sami muszą sobie radzić z usterkami, w cudnych trabantach, które sypały się, na każdym zakręcie przemierzając trasę od Budapesztu aż po Hanoi, To wówczas postanowiłam, że choćby nie wiem co, kiedyś wyruszę w daleka trasę rozlatującym się wrakiem, zostawię wszystko za sobą i po prostu ucieknę.
Dziś już, nie muszę przyklejać nosa do srebrnego ekranu, kiedy tylko zechce mogę ruszyć w trasę i nic mnie nie zatrzyma. Czekam więc w niecierpliwości, na kolejną edycję ZŁOMBOLA, a o tym czym jest i jak się załapać w taką trasę, następnym razem. Tym czasem podsyłam zdjęcia. naszej FURMANKI :) Wpisem tym, zaczynam tez cykl retrospekcji - Złombola 2013.
Zapraszam!
zapraszam również na mój instagram
Genialna sprawa, z mojego miasta też jeździ jedna ekipa ;) Będę trzymać za was kciuki!
OdpowiedzUsuńMatą? :P
OdpowiedzUsuńZ Matą i Scodą? :P
OdpowiedzUsuńAle masz dzisiaj żarciki:) Nie mysl tyle bo zostaniesz... kim? myslicielem!:D
UsuńI masz swoją pasję! To się nazywa mieć własne Coś co rozwinie skrzydła.
OdpowiedzUsuńI dobrze że pożegnałaś przeszłość ;)
Serdecznosci!
To w takim razie wpadnijcie koniecznie na spotkanie ekip Złombolowych do Bukowna
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/events/610593452375748/