Wyjazd do UK. Zmienił bardzo wiele w moim życiu, ale nie miejsce i czas, by wyliczać tu lawinę zmian jaka zalała mój żywot, wraz z wyjazdem na wyspę. Chciałam dziś Wam opowiedzieć konkretnie o relacjach z bliskimi na odległość. Wzbraniałam się przed wyjazdem rekami i nogami. Nie chciałam zostawiać ukochanej Mamy bez, której nie potrafiłam wyobrazić sobie jednego wieczoru ( tak jestem córusią Mamusi!) Nie mogłam wyobrazić sobie życia bez spotkań z moimi katowickimi przyjaciółmi i nocnych posiadówek z Sonią czy wypadów z Karo. Uznałam jednak, że musi istnieć jakieś alternatywne rozwiązanie, skoro jedna z najbliższych mi na tym globie istot, z którą przyjaźnie się od blisko dekady, od pięciu lat mieszka w Austriackiej stolicy i jakoś dawałyśmy do tej pory rade.
Przed przyjazdem tu zainstalowałam skype ( Pierwszy raz w życiu! Tak technologia nie jest moją najmocniejsza stroną!) i już z angielskiej ziemi, od pierwszych chwil, zaczęłam uprawiać, przyjaźń na odległość. Czy się da? Jestem zaskoczona, nie tylko się da, ale mam wrażenie, że nigdy nie byłam tak blisko z najbliższymi mi ludźmi. Kawa z moją Mamą, podglądanie jak rośnie moja Bratanica,która pokazuje mi Babcia z Dziadkiem, oglądanie nowych tatuaży mojego Brata, nocne wymiany ekscytujących historii z Sonią, po których już nikt nie może zmrużyć oka, gotowanie podczas długich rozmów z Krakowskimi Bliskimi, Sączenie cydrów do kamerki komputerowej czy pokazywanie nowych ubrań jakbyśmy były na you-tubowym holu zakupowym to norma:) Pisanie listów motywacyjnych i cv z Oskarem. Zdarzały się też noce, w które byłam sama, na angielskiej ziemi, a mój dom pustoszał, bo nagle wszystkie współlokatorki wybywały po za miasto, albo nawet wyspę. Wówczas, odpalałam skypa, dzwoniłam po Krzyśka i po blady grudniowy świt, dyskutowaliśmy o Zafonie, hiszpańskiej literaturze i życiu. Żarliwe dyskusje, szczęśliwe wieści, ale i problemy, zwykła codzienność- mam wrażenie, że nic mnie nie omija, dzięki czasom, w których przyszło mi zyć i technologi, którą mi one zapewniają, mogę mimo tych ponad trzech tysięcy kilometrów, być ciągle blisko i na bieżąco. I każdego dnia rozwiązywać uczuciowe problemy moich najbliższych jakbym siedziała z nimi przy Kadarce w moim jaworznickim mieszkaniu, katowickim Złotym Ośle czy CiNibie.
Pisze o tym dlatego, że już za kilka dni, na mojej angielskiej ziemi odwiedzi mnie moja Martucha z Jarolem, zaciągnął się angielską bryza i w ekspresowym tempie zwiedza ze mną Londyn, tuż przed naszym wylotem na Islandię. Uświadomiłam sobie jednak, że tak naprawdę niewiele się zmieni. Ich fizyczna obecność nie wiele będzie się różnić od tej, którą mamy każdego dnia. Ciągła cyrkulacja myśli, nieustanna wymiana zdań, spostrzeżeń, sytuacji życiowych. Niejednokrotnie wspólne obiady, kolacje, a nawet sprzątanie, gotowanie i kapanie:) Nie mówiąc już o spacerach! Tak to wszytko jest możliwe. Przyjaźń on-line i skype w telefonie pozwala mi podróżować z Martą wiedeńskim metrem. Gdy tylko w grudniu zajęczałam, że nie zdążę zobaczyć w te święta świątecznego targu z jakiego słynie austriacka stolica, następnego dnia, już spacerowałam z nimi, miedzy straganami i przez te foniczną kamerkę mogłam podziwiać światła klimatycznego marketu. Spacer nad Dunajem, czy zwiedzanie mojego nowego mieszkania, Wszystko odbywa się on-line. Zakupy, moja telefoniczna obecność w przymierzalni, czy przymiarki w mieszkaniu:)
Żadnej z nas, juz chyba nie dziwi, hasło, czy mogę zadzwonić na 5 minut puki jem obiad, które nigdy nie trwa 5 minut. ( czasem elastycznie rozciągają się do 8 godzinach, czyli pełnej dniówki:) Czas zyskał inny wymiar, 30 minut, które mija po 3 godzinach, gdy zostają 2 godziny snu przed pracą:) Sytuacja ta po raz kolejny uzmysławia mi jak w cudownych czasach przyszło nam zyć! Pomyśleć tylko, że jeszcze dziesięć lat temu byłoby to nie do pomyślenia! Gdy przypomnę sobie swoje urywki z dzieciństwa. Dosłownie dwuminutowe rozmowy, młodego małżeństwa jakie prowadzili z sobą półszeptem moi rodzice pod czujnym "uchem' spozierającej zza krat pani na poczcie i listy pisane odręcznie, na których odciskałam małe usteczka, by przesłać buziaki, tacie pracującemu w dalekiej Belgii. I mimo pozornego romantyzmu tej sytuacji, to prawdziwa katastrofa.Wiec na wspomnienie, tych sentymentów wzbijam raz jeszcze oczy ku niebu i dziękuje po stokroć, za te czasy, które pozwalają mi dzwonić do Tatusia, gdy tylko o nim pomyślę ( i mówić mu ile razy w ciągu dnia chce, że go kocham i przesyłam buziaczki).
Są jednak rzeczy, których przez skype zrobić nie mogę. Oprócz klejenia do wszystkich bliskich, Nie mogę nakarmić moich gości, a gotowanie dla bliskich to coś co lubię szczególnie. Czekam więc na moich najdroższych podróżników, którzy już lada moment staną na tej zielonej Wyspie. ( tu dla zainteresowanych ich blog)
W związku z tym, uważam, że to dobry czas na wiedeńską retrospekcji. Przez najbliższe kilka dni, zapraszam Was na posty z moją relacją z wiedeńskiego początku roku. Będzie o wiedeńskich kawiarniach, Otto Wagnerze, Klimcie, Secesji i o tym, dlaczego jest to miasto do, którego chce się wracać, a nawet, trzeba wracać?
A ja korzystając z okazji, że mamy dziś dzień dziecka, dziękuje wszystkim moim bliskim, za to, że są, że nadają przez te elektroniczne łączą i są ze mną w każdej chwili gdy tylko zapragnę! Dziękuję i życzę by nigdy nie opuszczała Was dziecięca radość świata. :*
Wierzę w taką przyjaźń, bo odległość nie ma znaczenia, jeśli ludzie nadają na tych samych falach:)
OdpowiedzUsuń