Brighton, miasto położone na południu Anglii jest najsłynniejszym kurortem wśród Wyspiarzy. Jego historia zaczyna się w 1750 roku, funkcjonująca dotąd jako osada rybacka, mała mieścinka, nagle zaczyna być miejscem modnym i odwiedzanym. Jednym z tych "must see", w których zaraz obok Bath koniecznie trzeba bywać. Wszystko to za sprawą lekarza, Richarda Russell'a, który opublikował traktat naukowy, o dobroczynnym wpływie kąpieli morskich, a także picia morskiej wody ( sic!) na zdrowie człowieka. Następnie ( bardzo sprytnie) sam otworzył tu kąpielisko, które niezwykle szybko zyskało uznanie wśród wyższych sfer, a nawet księcia regenta, późniejszego króla Jerzego IV. Pobyt znakomitego gościa rozsławił mieścinkę, która od tamtej pory stała się najpopularniejszym miejscem wypoczynkowym w Anglii. Przyczyniło się również do tego wybudowanie bezpośredniej drogi ( w 1784) łączącej Brighton z Londynem, dająca możliwość przejazdu wozem w niebagatelnym czasie 4 godzin i 30 minut! Dzisiaj na szczęście można tu dotrzeć ze stolicy pociągiem w godzinkę, mijając po drodze jedne z piękniejszych sielskich angielskich krajobrazów. Nawet na początku grudnia przywitał mnie tu widok soczyście zielonych pastwisk, grodzonych drewnianymi płotkami, z wypasającymi się na nich owcami.
"Dome and Pavilon Theatre"
"Dome and Pavilon Theatre" i wejście do ogrodu
Królewski Pałac
Królewski Pałac
Postanowiłam odwiedzić muzeum w drodze powrotnej, szybko więc rzuciłam okiem na przepiękne budowle i przecinając niezwykle przyjemny niewielki park kierowałam się w stronę morza. Niestety cierpię na przypadłość chronicznej tęsknoty za morzem. Być może ma ta no wpływ fakt, że jestem w 1/4 "kaszubianką"? ( od strony Taty), a może to jego opowieści o dzieciństwie nad morzem, którymi karmił mnie od najmłodszych lat, zrobiły swoje? Możliwe, że to razem z angielską literaturą wyssałam tą miłość. Nie wiem, zawsze jednak, gdy długo nie widzę morza, czuje, że czegoś mi brakuje. Nic tak nie uspokaja, jak widok wody, szum fal. Obiecałam sobie, że kiedyś zamieszkam nad wodą, żeby mieć stałą możliwość osiągania tego spokoju jaki daje mi obcowanie z nią.
Myślę, że nie jestem odosobniona w swej morskiej fascynacji i poszukiwaniu spokoju. Tu bowiem, właśnie w okolicach Brighton osiedliła się znaczna część literackich artystów. Działająca w Londynie grupa Bloomsburry zamieszkiwałam w okresie międzywojennym pobliskie wsie m.in Charleston, które wynajmowała siostra Virginii Woolf - Vanesa Bell z Duncan'em Grant'em, sama pisarka zaś zamieszkiwałam Monk's House w niedalekim Rodmell. Słynny noblista, autor Księgi dżungli Rudyard Kepling osiadł na pewien czas w Rottingdean ( o którym napisze dokładnie w następnym poście). Czy tez Oskar Wilde, który własnie tu w Worthing napisał komedię "Bądźmy powazni na serio". Wszystkie te miejscowości położone są blisko Brighton, obiecałam sobie na wiosnę ( po wcześniejszej lekturze konkretnych dzieł) odwiedzić je wszystkie.
Chroniczne pragnienie zobaczenia morza pchała mnie dalej przed siebie. Osiągnęłam spokój dopiero gdy usiadłam na ławeczce i mogłam tchnąć jego piękno i roztaczający się wokół widok na promenadę oraz malujące się w oddali klify. Tuz obok po lewej stronie miałam molo zwane Palac Perr. Po krótkiej kontemplacji nad morskimi falami ( a właściwie nad kanałem La Manche) udałam się własnie tam do kompleksu nieustającej rozrywki, pełnego budek z fast foodami, słodyczami oraz automatami do gier. W czasie letniego sezonu miejsce to zamienia się w prawdziwy ul! Nawet teraz mimo chłodu było tu całkiem sporo odwiedzających, który w niewielkim kasynie oddawali się zabawie niczym małe dzieci.
Hunter'ki zawsze pomocne, najlepsze budy świata - nawet spacer po morzu jest w nich możliwy:)
stylowe kartki z nad morza, dopiero patrząc na zdjęcia z letniej plaży w Brighton uświadomiłam sobie, jakie mam szczęście spacerować tu tą niezatłoczona grudniowa porą!
Spod Palac Perr udałam się na wschód szerokim deptakiem w stronę klifów, które majaczyły w oddali i przyciągały jak magnes. Po drodze mijałam roznegliżowanych Anglików grających w piłkę sitkowa, rowerzystów oraz joggingistów, a także cudne galerie sztuki z rękodziełami oraz malarstwem, czasem całkiem niezłym. Tym sposobem, dreptając deptakiem, dotarłam przypadkiem na metę wspinanego ostatnio "Paczkowego Rajdu" czyli wyścigu Mini Morisów. Idąc dalej na wschód, wzdłuż wybrzeża, doszłam do Mariny, skręciłam w jakąś podejrzaną bramkę tuż przy klifach i trafiłam do prawdziwego raju! Po lewej stronie ciągnęły się wielkie białe ściany kredowe, a po prawej malownicze osiedle położone na wodzie. Jak się później pokazało był to tył osiedla, przylegającego do mariny. Widoki zapierały dech w piersiach.
Paczkowy rajd Mini Morisów
Widok na Marinę, aż przypomniałam mi się Wenecja
Gdy nacieszyłam oczy mariną, udałam się dalej w stronę klifów. Przyznam szczerze, że nie widziałam dotychczas nic równie pięknego ( no może po za widokami na dalekim Nordkkapie, których przypuszczam nic nie pobije). Spacerowałam tak ciesząc się widokiem i wdychając niezwykle rześkie powietrze. Myślałam tylko - chwilo trwaj ! Czując jak rozlewa się po ciele błogie ciepło radości. Tym sposobem nogi zaniosły mnie do Rottingdean, ale o tym opowiem następnym razem.
Ma swój klimat ♥
OdpowiedzUsuń