Książką jest mocna, pokazuje warszawski świat: celebrytów, businessmanów, aktorów, klubowe środowisko - z perspektywy, której nam, zwykłym śmiertelnikom nigdy nie byłoby dane go poznać. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, nie dowierzając, że w mojej Polsce, w pięknej i cudnej Warszawie, takie rzeczy! w taki sposób! tacy ludzie! Niczym dewotka co chwila chwytałam się za głowę i kiwałam z niedowierzaniem - sama nie podejrzewałam się o taką pruderyjność. Historia ta to niekończące się pasmo wynurzeń o uzależnieniach, poczynając od alkoholu, hazardu przez narkotyki po seks.
Napisane jest jako to na Maćka przystało, tak, że gdy się zacznie przestać się nie da. Musimy czytać, aż blady świt nas zastanie, a my pogrążeni w insomnii przywitamy nowy dzień, ciągle jeszcze w letargu żywej, wartkiej fabuły, która tym mocniej do nas dociera, że opowiada historię prawdziwą. Biografia, która wydaje się niemożliwa, a już na pewno, nieosiągalna dla jednego tak młodego człowieka. Jak pomieścić w jeden krótki żywot tyle emocji, ekscytacji, zmian i lewitacji nad krawędzią, jak można tyle razy otrzeć się o dno i jakoś wykaraskać? Nie wiem, nie mam pojęcia, ale chylę czoła, za przemianę jaka dokonała się w tym, bohaterze tragicznym, targanym na wszystkie strony przez ocean życia i własne wewnętrzne rozterki.
Całe szczęście, że ostatnimi czasy udało mi się nabrać dystansu do tego co czytam, bowiem fragment o kokainie, który poniżej Wam podlinkuje, napisany jest tak, że ma się ochotę sięgnąć po używkę! Ach, co wprawne pióro, potrafi wyrządzić czytelnikowi... ( oczywiście żartuje!)
"Kokaina staje się częścią twojego życia. Zawsze nosisz ze sobą coś, co pomoże ci ją wciągnąć. W telefonie masz numery do dilerów, „osób które mogą mieć”, chodzisz do klubów, gdzie można wciągać i gdzie jest towarzystwo do wciągania. Trzymasz w domu paczkę papierosów i trochę trawy, na wypadek gdybyś musiał się trochę uspokoić, by móc zasnąć – spanie, gdy serce wali w rytmie dwustu uderzeń na minutę, a myśli pędzą z prędkością światła, generalnie jest dość trudne.
W moim portfelu z reguły rezydowała jednodolarówka albo banknot stueurowy. To był mój mini ekwipunek. Wciągać można oczywiście przy pomocy byle czego, choćby plastikowej słomki czy kawałka kartki… trzeba jednak zachować klasę. W końcu nie wciągamy amfy..... (...)"
więcej: tu
Sam ten fragment potrafi już nieźle odurzyć, aż czuje się pulsującą w żyłach adrenalinę. Cała książka - to jednak najprawdziwszy znak ostrzegawczy.
Zachęcam do lektury!
Wszystkich zainteresowanych odsyłam do bloga autora autora
- tu można zakupić książkę
- a tu przeczytać co sam autor ma do powiedzenia, na temat procesu jej powstawania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz