niedziela, 6 lipca 2014

Londyn z Wiedeńskimi przyjaciółmi cz 2. ( Linkoln Inn, Notting Hill & Camden, Little Venice)


Bajeczna londyńska pogoda sprzyja parkowemu życiu. Zaraz po wyjściu z Summerset House udaliśmy się po prowiant do Tesco Express i zaopatrzeni w lunch rozłożyliśmy się w pobliskim parku. Przemiły skwer, był niewielki, zacisznie ulokowany w prawniczej dzielnicy Linkoln Inn. Piknikowe weekendowe życie stało się moim nowym ulubionym sposobem spędzania czasu. Możliwość ucieczki od szumu ulicy, bliskość natury, tak intensywnej aż niemal fluorescencyjnej zieleni, możliwość jedzenia na świeżym powietrzu, obserwowania ludzi czy prowadzenia niekończących się rozmów, leżakując na swoim kocyku, w cieniu drzew, uważam za najcudowniejszą formę relaksu. Myślę, że to taki mój londyński odpowiednikiem, balkonowych polskich popołudni:) Zregenerowani i wypoczęci, ruszamy dalej. Spacerując dłuższą chwilę po krętych i wesołych uliczkach Caven Garden, wskakujemy do metra i po raz kolejny teleportujemy się w inny świat. Kolejny Przystanek to Notting Hill. Nazwa znana każdemu, kto z przyjemnością ogląda komedie romantyczne. To tu bowiem, w zacisznej księgarni, dzieje się akcja filmu o takim jak nazwa dzielnicy tytule.











Klimatyczne Notting Hill, jest jedną z bogatszych części miasta. Przecinająca dzielnice barwna Portobello Road, jest miejscem, gdzie w każdy weekend sklepikarze wyjeżdżają z swoim kramem na chodnik, a życie, przenosi się na ulice. Miejsce to nieco przypomina Brick Lane i Camden Twon, przez stragany, uliczny handel i tłum. Ale tak naprawdę to cechy tego miasta, w wielu miejscach jest podobnie, równie tłumnie i gwarnie. A jedzenie uliczne to specjalność tej stolicy. Więcej znajdziemy różnic niż podobieństw Notting Hill z pozostałymi targowymi ulicami tego miasta. Przede wszystkim, jest to zamożna okolica, architektura więc, jest bardziej wyszukana, zadbana i estetyczna. Tworząc piękną, przyjemną dla oka oprawę, odbiegającą od okopconych, robotniczych poprzemysłowych doków w pakistańsko-bengalskiej Brick Lane. Z tego powodu jest tu bardziej harmonijnie, bardziej stylowo i luksusowo. Chociaż oczywiście sklepy z tandetą i chińskimi wyrobami znajdziemy, również i tu. Słynna księgarnia z wspomnianej powyżej komedii romantycznej, dziś jest sklepikiem przepełnionym po brzegi, budkami telefonicznymi i czerwonymi autobusami, produkowanymi na potęgę w Chinach. Mimo to więcej tu towarów szczególnych, sprowadzanych z dalekich krajów drogocennych, unikatowych przedmiotów, rękodzieł, antyków, czy dzieł sztuki. Można też upolować, prawdziwe perełki w vintage shopach, oraz straganach rozkładających się tam w niedzielne przedpołudnie. Gdy  dochodzimy do końca, kierujemy się w stronę pobliskiej stacji metra, by przedostać się do Camden Town. Notting Hill, jest piękne, miłe dla oka i jak dla mnie najprzyjemniejsze ze wszystkich londyńskich targowisk, które dotąd widziałam, jednak z tego też powodu, jest dość drogie, warto więc udać się na obiadokolacje w inne nieco tańsze miejsce. Zaraz po Brick Lane najlepszym do tego celu miejscem jest własnie Camden Town.



























Wcześniejszego dnia własnie tu kończyliśmy nasze zwiedzanie, które niecący przyjęło formę podążania po Londynie azjatyckim tropem, w ten sposób patrząc Camden można uznać za fanatyczne zwieńczenie,  nigdzie tak dobrze jak  w tym miejscu, nie widać bowiem ton chińszczyzny zalewających nasz rynek.  Wcześniejszego dnia, nie było jednak czasu, by rozejrzeć się po okolicy na spokojnie. Teraz byliśmy tu na tyle wcześnie, by załapać się na jeszcze całkiem spory wybór przysmaków sprzedawanych w blaszanych budkach przez sprzedawców, z rożnych części globu, jednoczesnej jednak na tyle późno, by skorzystać z pierwszych wyprzedaży jeszcze ciepłych dań.  Atmosfera Camden w niczym nie przypomina harmonijnego Notting Hill. To chaos, tandeta, zalewający nas wszech stron plastik i komercja. Jednak w swojej kiczowatości to coś wyjątkowego, bardzo swoistego i osobliwego. ( Swoją droga to ciekawe, jak z czasem zmienia się nasz pogląd na niektóre miejsca, pamiętam, ze gdy przyjechałam, napisałam opiewającego go peanami posta... no cóż, przejrzałam na oczy).

Gdy udaje nam się znaleźć coś interesującego, niespiesznie zasiadamy nad brzegiem kanału i pałaszujemy kolacje. W tym dniu daliśmy sobie więcej czasu, ciesząc się pogodą własnym towarzystwem, w spokoju oddając się kontemplacji przyrody, obserwując ludzi i rozmawiając. Na zakończenie dnia udajemy się nad kanał. Tutaj kilka minut od młodzieżowego hucznego Camden, rozciąga się urocza, romantyczna, nieco sentymentalna i senna alejka, która swym czarem i spokojem w niczym nie przypomina dzielnicy, która tyle co zostawiliśmy za plecami. Stąd autobusem docieramy do Baker Street, gdzie w uroczym Regents Parku łapiemy ostatnie promienie wieczornego słońca. Tutaj tez dwa dni później, zegnamy się z Oskarem i objuczeni jak tragarze, próbujemy wyruszamy do Luton, skąd następnego poranka będziemy próbować dostac się na pokład samolotu z jednym bagażem podręcznym... Ale to już inna historią.




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz