Wybrałam się do Manchesteru w konkretnym celu, chciałam odwiedzić miejsca związane z Marią Pawlikowską. Moją ukochana Lilką, z której poezją i prozaicznymi opowieściami Magdaleny Samozwaniec o niej i jej życiu, nie rozstaje się od kilku lat ani na krok. To tu przyszło jej umrzeć na wygnaniu, w oddaleniu od wszystkiego co kochane i bliskie sercu. O niej samej jednak i mojej podróży sentymentalnej, chciałam opowiedzieć osobno. Zbyt wiele, patosu i zawiłych refleksji pcha mi się na usta gdy o niej myślę, by móc upchać te wszystkie myśli razem w jednej relacji z wizyty w mieście, która mimo pierwotnych założeń nie była jedynie podróżą sentymentalna, ale dwudniową frajdą, w której miasto, od którego niewiele oczekiwałam zaskoczyło mnie wielokrotnie. Zapraszam więc z czystym sumieniem do Manchesteru, a wpierw do przeczytania mojej z niego relacji.
Manchester, który jawi mi się jako smutna umieralnia, z szarym industrialnym widokiem, okazał się nowoczesnym, pełnym architektonicznych cudów miastem, gdzie przede wszystkim odnalazłam cudownych (żywych) ludzi z krwi i kości. Zuzie i Władka, z którymi spędziłam te dwa urocze, nie zapomniane dni!
Jeszcze dobrze nie zdarzyłam wyjść na ulice, a już zostałam zaczepiona przez miłego mężczyznę z Honkongu. Podszedł do mnie by ( jak zaznaczył) powiedzieć dzień dobry, bo nie mógł przejść obojętnie. Tym podbojem rozbawił mnie, wdałam się więc w dłuższą rozmowę z nowym znajomym, który odprowadził mnie na przystanek, skąd miałam dotrzeć do cmentarza, oraz opowiedział co nieco o sobie i swoim życiu w Manchesterze, polecając przy okazji ciekawe, warte odwiedzenia miejsca. Całując w rękę zapraszał na drinka, kawę bądź cokolwiek, nie chcąc być nie miłą, powiedziałam, wymijająco, że pomyślę i ukryłam się w czeluściach ciepłego autobusu. Usadowiłam się na samej górze tuż nad kierowcą by widzieć całe miasto jak najdokładniej. Dojazd na cmentarz zajmuje około 30-40 minut miałam więc naprawdę sporo czasu by przyjrzeć się pewnej części centrum, śródmieściu, oraz obrzeżą.
Przyjechałam do Manchesteru o 6,30 rano. Dzięki fantastycznemu nocnemu połączeniu jakie oferuje Megabus, mogłam w 5 godzin i 40 minut dostać się tu z Londynu za jedyne 5 funtów w jedna stronę, oszczędzając na czasie i noclegu, wysypiając się w wygodnych fotelach autokaru. Już nowoczesny czysty dworzec był przyjemnym zaskoczeniem ( Victoria Couch Station, niestety do takich nie należny). Tu w punkcie informacyjnym uzyskałam wszystkie niezbędne wskazówki, by dowiedzieć się jak dotrzeć na cmentarz. Zaskoczona Pani w okienku dziwiła się co młoda osoba, chce robić na cmentarzu w sobotę o 7 rano. gdy wyjaśniłam im, ze przyjechałam odwiedzić najsłynniejsza polska poetkę, która tu zmarła i została pochowana, była niezwykle zdziwiona, dopytywała o szczegóły. Tym razem więc ja udzieliłam jej wszelkich wskazówek i na brulionach informacyjnych, zapisywałam drukowanymi literami, nazwy tomików poezji oraz wyraźnie nazwiska autorki, by mogła odnaleźć jąw internecie. Zapisałam jej nawet numer sektora w którym została pochowana, żeby mogła ją odwiedzić, gdy już zakocha się w poezji naszej Lilki.
Wystawa w Galerii Sztuki Manchester, była zupełnie zaskakująca. Spodziewałam się czegoś zupełnie klasycznego, a dziergane szaleństwa, krasnale z papierosów, czy waleczne kruki z zdewastowanych parasolek, zupełnie mnie zachwyciły! Polecam gorącą. Warto odwiedzić to miasto, dla samej wystawy sztuki nowoczesnej. Powiew świeżości sprawił, że przez długie godziny wracałyśmy z Zuza do wrażeń z tej wystawy. Swoją droga, podczas tej wizyty naszła mnie refleksja na temat muzealnych odwiedzin. Moi znajomi dzielą się na tych, z którymi kocham chodzić po muzeach, którzy mi tam nie przeszkadzaj, ale tez i nic wzbogacającego do tych wizyt nie wnoszą i na tych, których ( mimo, że ich uwielbiam) kategorycznie w galeriach sztuki nie zdzierżę. Zuza, jako córa jednego z najlepszych konserwatorów sztuki na Śląsku ( z tego miejsca pozdrawiam Tate Zuzy!), wychowana w duchu wszem obecnej historii sztuki, posiada tą specyficzna wrażliwość na piękno, która sprawia, że spacer z nią między udziwnionymi eksponatami jest prawdziwą przygodą pełną refleksji i ciekawych rozmów.
Mimo, że nie zakładałam, ze zobaczę tu cokolwiek interesującego. muszę przyznać, że miasto od razu zrobiło na mnie wrażenie. Przede wszystkim, było o wiele czystsze niż Londyn, a jego architektura bardziej spójna, dopracowana i przemyślana. Londyński eklektyzm, doprowadza mnie do frustracji, mdli i brzydzi... Przeklinam więc często angielską architekturę wzywając Boga na daremne by przyglądał się obskorupiałym angielskim murom na które pomstuje. Oszczędzając jedynie Christophera Wrena i Sira Gillesa Gilberta (autora czerwonych budek, oraz mojej ukochanej moderny pod postacią: Tate Modern i Elektrowni Battlesea ). Tym razem obeszło sie bez Najwyzszego. Stosunkowo niewielki Manchester jest czysty, nowoczesny, a przestrzeń niegdyś przemysłowa, dziś pomysłowo zagospodarowana. Z racji mojej silnej więzi z Katowicami, mam słabość do miast walczących o nowe JA, przetwarzając swa przestrzeń w nowatorski sposób, dających nowe życie postindustrialnym przestrzenią. Często więc łapałam się na tym, że porównuje miasto do - Łodzi, która zeszłego roku równie pozytywnie mnie zaskoczyła.
Zakochańce Cudne: Zuza i Władek !
Samo centrum jest niewielkie, jednak ma swój urok. Paradoksalnie częściej słyszałam tu na ulicy Polaków niz w Londynie! W weekendy rozbija się tu mikroskopijny ( w porównaniu z londyńskim) targ na którym można kupić sierze produkty, oraz przekąski. Od Picadilly ciągnie się długi deptak, który jednocześnie jest równiez głowna ulica handlowa miasta. Mimo niesprzyjającej pogody, sprawiał wrażenie bardzo przyjemnego. O wiele mniej zatłoczonego niż słynna w stolicy handlowa Mekka na Oxford Street.
Warta uwagi jest również biblioteka, oraz cała dzielnica dawnych doków robotniczych, wśród których znajdują się dwa dawne przemysłowe hangary dziś przerobione na muzeum Transportu i Przemysłu.
W tym ostatnim zaśmiewamy się niemal do łez, na filmiku z lat 50 promującym nowoczesną pralkę Franie, w której pranie, z całej doby skróci się do zaledwie 12 godzin! Oczywiście był to śmiech przez łzy. Z niedowierzaniem przecierając oczy nad kobiecą sytuacją zeszłego wieku. Film, który dziś mógłby być świetną parodią, paradoksalnie był poważną i efektowną wówczas reklamą, co tylko pogarsza w naszej głowie kobiecą sytuację.
Zuza!
Mój Dobrodziej Mariusz :)
Późnym popołudniem udaje nam się wreszcie spotkać z Mariuszem, u którego miałam się zatrzymać. W nagrodę chyba za ten mój brak przywiązania do jakiegokolwiek komfortu w podróży spotkała mnie prawdziwa niespodzianka. Dostałam od Mariusza hotelową kartę, na Bed&Brekfast w samym centrum miasta, w wielkim pokoju, z podwójnym łożem. Już dawno nikt nie sprawił mi równie uroczej niespodzianki! Planowałam spać w śpiworze na podłodze, a skończyłam jak księżniczka w małżeńskim łóżku! Co było przemiła nagrodą po całym dniu spędzonym na chłodzie i deszczu.
Jeszcze tego samego dnia, odwiedziliśmy tutejszą ulicę czerwonych latarni, oraz miniaturowe China Town. Skąd ruszamy nowoczesnym żółtym tramwajem (zwanym metrolink) w stronę nowoczesnej części miasta, która ulokowana jest w bajecznej okolicy kanału i robotniczych doków. Stąd już niedaleko do mieszkania moich nowych znajomych, gdzie spędzamy przemiłe wieczorne godziny, przy herbacie długo rozmawiający o tym co nas wszystkich łączy - życiu w Jaworznie i na emigracji. Późnym wieczorem, sąsiad Zuzy (również z Jaworzna) zabiera nas na przejażdżkę samochodem po okolicy. Zuza nalegała bym zobaczyła w nocy największe angielskie centrum handlowe, zrobione z wielkim rozmachem i przepychem, zwieńczone kolorowymi kopułami, kolumnadami i innymi elementami, które wyglądają w rzeczywistości iście groteskowo i karykaturalnie. Nieopodal centrum handlowego znajduje się obiekt, o którym marzyłam jako dziewięcio- dziesiecio latka (zakochana w Beckhamie) stadion niegdyś wielkiego Manchester United. Liczyłam na wielkie WOW. Na coś na miarę sławy zespołu, nowoczesne, innowacyjne, wyjątkowe. A zastałam podstarzały, naznaczony upływem czasu gmach, który niewiele ma wspólnego z nowoczesnymi obiektami sportowymi. Z dumą pomyślałam o naszym warszawskim stadionie i jaz ciepło zrobiło mi się na sercu.
A jakieś ślady po poetce? Nie ma tam jej grobu?
OdpowiedzUsuńTak Lilka zostala pochowana w Machesterze, umarla tu w szpitalu onkologicznym 9 lipca 1945 roku, ale o tym dokadnie w kolejnym poscie:)
OdpowiedzUsuń