poniedziałek, 10 maja 2010

Julian Fałat. Pamiętniki

( post przeniesiony z mojego starego bloga life-stylowego: awangardastyle )

Po niewybaczalnym - trzy-miesięcznym milczeniu powracam, skruszona z podkurczonym ogonem. Potrzebowałam spokoju i ciszy by ułożyć sobie w głowie całe życie. Zamknąć wszystkie nurtujące mnie od wieków zatęchłe sprawy oraz odnaleźć w sobie siłę by zmierzyć się z tymi, które nadejdą. Jednak już jestem i oświadczam wszem i wobec, ze juz sie tak karygodnie nie zapuszczę. Jestem bo moja zahamowana potrzeba słowotoku- przerwała wezbraną tamę i puściła z całym swym rwącym prądem, nie pozwalając mi przemilczeć nagromadzonych przez ostatnie miesiące refleksji...
Od wielu lat, gdyby spojrzeć na wiła ścieżkę mego życia można by z łatwością zauważyć, ze to książki były drogowskazami wskazującymi drogę, co więcej wyznaczającymi nowe szlaki i horyzonty, tym razem nie było inaczej. Jednak zdarzyło się to zupełnie przypadkiem. Nawet co więcej powiedziałabym wbrew moim przekonaniom i upodobaniom, otrzymałam bowiem z góry przydzielony temat pracy zaliczeniowej : "Twórczość Fałata - w świetle jego dzienników i korespondencji" . Pierwsze pytanie kim jest Fałat? Wstyd, po prostu wstyd się przyznać, ale nie wiem.. za Chiny Ludowe nie odpowiedziałabym na to pytanie. Zawstydzona swą niewiedzą wystukałam - w konspiracji, enigmatyczne nazwisko mego oprawcy -na szczęście wiecznie bijące źródełko wiedzy -google , znało doskonale sylwetkę owego jegomościa. Po kilkunastu minutach byłam juz zaznajomiona z Panem Julianem Fałatem, malarzem, patriotą i moim rodakiem - Galicjaninem. Jednak nie ukrywam, wstępny rekonesans nie zmniejszył mojego dystansu do powyższego tematu, sama malarska profesja nie czyni z niego od razu obiektu moich westchnień.
Nie ukrywam, ze nigdy nie lubiłam polskiego malarstwa, które napawa mnie od dawien dawna, smutkiem marazmem i zniechęceniem. Nigdy nie potrafiłam się przekonać do szeregu tych patriotów, którzy zamiast rozlewać swą krew w imię ojczyzny, wzburzali fale gęstej farby i nie szablom a pędzlem przeszywali serca na wylot. Nie dlatego bym uważała ich działania za bezowocne, lecz dlatego, ze patrzyłam na ich dzieła oczami Kasandry.  Dopiero teraz dostrzegam jak bardzo niewidomym wzrokiem wpatrywałam się w te batalistyczne sceny mając za złe autorom, ze nie powalają mnie paletą swych barw, że nie podążają za tropem zachodnich trendów - poszukujących ciągle nowych artystycznych rozwiązań. Nie potrafiłam zrozumieć, dlatego Polscy artyści tak daleko są od bieguna europejskiej doskonałości? Dlaczego gdy w 1874 r Paryż, oburza się na widok impresjonistycznych "bohomazów", które w rzeczy samej powalają doskonałością piękna, my ciągle, bezustannie wręcz -malujemy chłopców, odzianych w przyciasne mundury, ociekające krwią i błotem z rękoma zaciśniętymi na lśniących bagnetach, skradających sie po lasach, czołgających po bagnach, czy leżących na zimnej ziemi w bezdechu wpatrujących się w nas niewidzącymi oczyma.
Tydzień temu wysłuchałam wykładu, na ten temat - jednak nie trafiły do mnie argumenty mojego wykładowcy, chociaż plastyczne i prawdziwe.  Znam Historię Polski, chcąc nie chcąc muszę ciągle o niej czytać i poznawać chronologie i listy nazwisk, zdrajców, bohaterów ideologów, wystawionych na piedestał -półbogów i wyklętych z kart dziejów. Znam topografię viktorii i porażek, jednak ta sucha wiedza nie daje zrozumienia. A bezustannie wdrążane schematy przyczyn i skutków wbrew pozorom niewiele tłumaczą. Tak naprawdę nie wystarczy wiedzieć by coś zrozumieć, czasem braknie w tym wszystkim małej dźwigni, która podważyłaby skostniałe zwały myśli nagromadzone przez lata - własnych wycieczek umysłowych niepodpartych żadną głębszą wiedzą źródłowa, a jedynie zsubiektywizowanymi odczuciami. Dlatego nie zareagowałam na dźwięk historii mojego wykładowcy, który mówił pięknie i barwnie, że nie można malować wschodu słońca, drogi cyprysowej czy arcybarwnej abstrakcji,  gdy ma się na barkach ciężar nękanego niewolą narodu, gdy na wskroś przeszywa człowieka myśl, która nie daje spać ani jeść bez obawy, że któregoś dnia człowiek obudzi się w tych sztucznie wytyczonych granicach i nie będzie juz nikogo kto choćby na dnie serca czułby się Polakiem.
Ciągle jednak nie potrafiłam dostrzec w tym tej szczerej prawdy, prostolinijnego oddania sprawie - dopiero po przerzuceniu kilkudziesięciu stron zapisków wyżej wspomnianego Fałata, który żył, dorastał, kształcił się i tworzył w otoczeniu ludzi, którzy mimo zimna, głodu, i skrajnej nędzy malowali... Dopiero siła jego słów, wiarygodność jego relacji i świadomość, ze nie jest to zbeletryzowana biografia tylko prawdziwa autobiograficzna historia - po raz pierwszy otworzyły mi oczy.  I nie chodzi mi o to, ze nigdy wcześniej nie słyszałam, że ci artyści walczący pędzlem, przelewający swe tęsknoty i nadzieje za wolność swej ojczyzn malowali krwawe glorie, jak Sienkiewicz ku pokrzepieniu serc, lecz o to, że nigdy dotychczas nie dotarło to do mnie na tyle silnie bym mogła przebiegunować swój sposób postrzegania polskiego malarstwa. Lektura wspomnień Fałata poruszyła moją wyobraźnie, miałam okazję drugi raz w życiu przebyć taką podróż posiadającą znamiona niezwykłości, wsłuchując się w ciepły głos malarza, poznałam historie jego przyjaciół po fachu, którzy na przestrzeni kilkudziesięciu stron stali się i moimi przyjaciółmi... Choć nigdy wcześniej nie pojawili się ani na peryferiach moich zainteresowań. Chyle czoła przed XIX wiecznym polskim malarstwem i jego twórcami, bije się w pierś i krzyczę mea culpa...
oczywiście zapraszam do lektury,
Nancy Irving