wtorek, 30 kwietnia 2013

Londyn - rekonesans ( dzień 0)

Pierwszy dzień naszej londyńskiej przygody - odbyłyśmy bez planu. Wrzuciłam na luz, postanowiłam, że udamy się na miasto bezrefleksyjnie, skręcając tam gdzie nam się będzie najbardziej podobać, tym sposobem przemierzyłyśmy ( bezwiednie Linkoln inn i sporą część Soho).




Jakie było pierwsze wrażenie? Jedno tylko cisnęło mi się na usta - "To miasto jest przepiękne!' Każdy skrawek tej ziemi zagospodarowany w angielskim stylu ( szeregowa zabudowa, małe drewniane płotki, czarne taksówki, czerwone budki, piętrowe autobusy,) wszystko absolutnie wszystko zachwycało mnie bez reszty. Nie wierzyłam, że jestem tu naprawdę, że to wszystko co znałam tylko z filmów nagle jest tu, tuz obok mnie. Nie umiem wyrazić jak byłam szczęśliwa. A moja towarzyszka? Uważała przez cały czas, że ten wypad to najlepszy pomysł na jaki wpadłyśmy przez ostatnie lata.

Ale po kolei..
Zaczęło się wariacko ( jak zawsze z resztą..). Wysyp pierwszych razy: pierwszy raz do Anglii, pierwszy raz z bagażem podręcznym, pierwszy raz Ryanairem..

piątek, 26 kwietnia 2013

Ostatnie dwa miesiace

Pochłonęło mnie życie,  które nabrało poważnego przyspieszenia. W czasie mojego milczenia zdążyło się więcej niż zakładałam, ze się wydarzy:) W tym poście w skrócie, obrazowo pokażę Wam co zaabsorbowało mnie tak bardzo, a później systematycznie w większym rozwinięciu zrelacjonuje moje ostatnie podróże.



W marcu odbyłam podroż na wschód,  Lwów to jedno z moich ulubionych miast, tam odbyła się konferencja, oraz spotkanie z młodzieżą z Lwowskiej Polonii. Na chwile zmieniłam się w XIX wieczna damę w turniurze!





Później odbyła się kolejna krakowska konferencja i konferencja w IPN, było więc sporo pracy zarówno nad samym wystąpieniem jak i nad materiałem do publikacji. W Krakowie opowiadałam o modzie w domu Kossaków  co ostatnimi czasy stanowi mój ulubiony temat badawczy.




W tym roku święta wielkiej nocy były śnieżne, dlatego wykorzystałyśmy to z moją mamą wyborowo:) Nie pamiętam lepszych świąt:)!




Nie ukrywam jednak, że najmocniej zaangażowałam się w pisanie mojej magisterki, którą jeszcze ciągle dopracowuje , jednak prace postąpiły już znacznie!




W miedzy czasie przemierzyłam na nogach wzdłuż i wszerz cały Londyn,( w tym spełniłam jedno z swych największych marzeń! - odwiedziłam Victoria and Albert Muzeum z kolekcją strojów historycznych od XVIII wieku do dziś),


















a kilka dni później z przyjaciółką Martą odwiedziłam w Walencji  mojego kolegę Oskara, który uczy się tam na Erasmusie:).







 moi towarzysze podrozy


 wystawa prac Belenciagí w Valencji






Teraz znów zaszywam się nad magisterka licząc na to, że w długi weekend skończę wszystko tak jak sobie zaplanowałam.

Jeszcze w tym tygodniu na pierwszy post z relacja z podroży  na pierwszy ogień mój ukochany Lwów!  Obiecuje, ze taka przerwa już się tu nie pojawi! Trzymajcie kciuki za moją prace nad magisterką!  ( Temat: Wpływ wielkich magnatek XVIII wiecznych na politykę, kulturę, sztukę i mode epoki)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Alicante

Od Alicante nie miałyśmy żadnych oczekiwań. Ponieważ nasz lot był dopiero o 16, miałyśmy całe do południa na to by zwiedzić to miasto. Niestety na dworu nie udało nam znalazłyśmy, żadnej przechowywali bagażu, zmuszone wiec byłyśmy podróżować z nasza torbą… Co prawda nie było to najwygodniejsze, ale nie było na to innej rady, po kilkudziesięciu minutach przywykłyśmy, a torba ciągnieta przez nas na zmiane, zyskała nawet jakies tymczasowe imieJ jako pełnoprawna torba podrózniczka.
Z dobrze przygotowanego punktuninformacyjnego na głownym dworcu, wzięłyśmy folder turystyczny i mape z wyrysownami na kolorowo zabytkami. Niezwykle ułatwiło nam to odnalezienie wszystkich interesujących miejsc w tym, zaskakująco ciekawym mieście.













Nie zkaładałysmy, że Alicante może nas oczarować, zasugerowane przewodnikiem Berlitza, który niewiel wspomina o tym skrawku hiszpańskiej ziemi, uznałyśmy, ze po prostu miło pospacerujemy po okolicy i wypoczniemy trochę na wybrzeżu, po ostatnich szalonych nocach. Jednak, już po kilkunastu minutach okazło się, że Alikante ma w sobie swój własny zadziwiający urok, czytego schludnego miasteczka, którego piękno jest bardziej oczywiste, niż ciezki sredniowieczny, nie zawsze przyjemny klimat Walencji. Spedziłysmy wiec urzekające przedpołudnie, kraząc hiszpańskimi uliczkami, po drodze trafiając na kilka prawdziwych street- artowych perełek.














Wzdłuz portu i marny ciagnie się cudowna szeroka promenada, miejsce, którego brakowało mi do pełni szczęścia w Walencji. Spacer ta promenadą był cudownym zwieńczeniem tego krótkiego hiszpańskiego pobytu, a pietrzaca się nad nami wielka góra z malowniczo ulokowanym na niej średniowiecznym zamkiem, dodawał wszystkiem specyficznego klimatu.
Obiad kupiłyśmy sobie na wynos, w pobliskiej piekarni, próbując regionalnych wariaci na temat fritaty i nadziewanachy na ostro bułek serowanych w porze luchu.
























 Przygoda ta zdawało by się kończy się wraz z ulokowaniem w busie, który w 15 minut zawozi nas do oddalonego kilka kilometrów od miasta lotniska. Nic jednak bardziej mylnego. Tutaj dopiero odbywamy prawdziwa podróż. Szukając swojego gate, rozmawiamy głosno po polsku, rozmowe ta usłyszała pewna para, która zaczepiła nas, pytając czy nie lecimy czasem do Krakowa. Gdy odparłysmy twierdząco, poprosili nas czy nie mogłybyśmy zaopiekować się starsza pania, która właśnie przywiezi, która potrzebuje pomocy i nie chcą by leciała sama. Po ich opisie pomyślałam, ze chodzi o jakąs prawdziwą staruszkę, oczywiście zgodizłysmy się od razu, mam okropna słabośc do starszych ludzi. Tak wiec chwile później siedziałyśmy już w poczekalni razem z nowa towarzyszka, która okazała się niezwykłym kompanem podróży.











78 letnia kobieta, która z makijażem, elegancką fryuzurą oraz wcale nie babcina garderobą, siedziała z nami i opowiadała, a wraz z każdym kolejnym zdaniem, zmienieł się nam jej obraz w głowie. Miła pani, z niewinnej staruszki, nieświadomej swiata, nieobeznanej w lotniskowych klimatach, ujawniła nam się jako zona wybitnego profesora prawa, która ukończyła kurs pilota i jako młoda kobieta latała samotoami. Opowiedała o tym tak zywo i tak barwnie, że nie można było przestać jej słuchac. Jej opowieści uspokoiły mnie, gdy  samolot wszedł w faze turbulencji, objaśniała nam różne mechanizmy i tajniki tej profesji, a ja słuchałam starając się nie rozdziabić ust. Jak to się czasem można pomylić. Przegadałysmy z miła pania grubo ponad 4 godziny, zupełnie jakbyśmy wracały do domu z kochana ciocią, czy sąsiadka znaną od dzieciństwa.

Porzegnała nas ciepło, całując nas po babcinemu i mówiąc, ze dziekuje nam bardzo, swoim przybranym wnóczką. Na odchodnym zyczyła nam, żebyśmy tylko spotkały dobrych mężów. Oj gdyby tylko wiedziała, że właśnie jednego pożegnałam i wcale nie uśmiecha mi się odszukiwanie w tym ludzkim tłumie kolejnego J