niedziela, 3 maja 2015

Kopenhaga: śniadanie w ogrodzie botanicznym, odprawa warty i relaks.., relacja cz. 2

Drugiego dnia Kopenhaga pokazała wiele swoich twarzy, zdarzało jej się przypominać nie tylko sąsiedni Sztokholm, Oslo, czy kochane Helsinki, ale i Rzym, Wenecję, Amsterdam, Berlin a nawet Londyn, jako miasto hanzeatyckie, przypominało miejscami Rygę oraz Gdańsk. W tej mozaice skojarzeń nie utraciła jednak osobowości, na całe szczęście wbrew moim przypuszczeniom, najmniej przypominała Tallinn, a jej słodki wymiar zrównoważony został przez bardziej charakterne, alternatywne części miasta. Gdyby jednak przyszło mi odpowiedzieć na pytanie, co takiego jest w tym mieście, czego nie ma nigdzie indziej, nie ukrywam, że ciężko byłoby mi znaleźć odpowiedź, wykluczając, rzecz jasna piknikowy cmentarz i hipissowską wioskę ( o której później), tak naprawdę Kopenhaga stanowi doskonałą kompilację tego wszystkiego co możemy w Europie spotkać. Miksuje w przyjemny sposób Skandynawską estetykę z dorobkiem zachodniej Europy, wyrażając przez swą architekturę zarówno hanzeatyckie korzenie, jak i Skandynawską prominencję. 







czwartek, 30 kwietnia 2015

Proste czynności dają szczęście - Warszawski lifestyle, Targi Śniadaniowe i Wzory w Ogrodzie


Gdy oglądam się za siebie nie dowierzam, że też potrafiłam tak komplikować sobie życie. Nieustannie wyszukując sobie jakieś kosmiczne cele, ograniczając się zasadami i katując listami must see, must have, must to do... I nie znaczy to wcale, że nagle stałam się jakimś hedonistycznym nihilistą, który postanowił, na znak protestu odziać się w wór pokutny i zawalczyć z systemem. Chodzi mi o coś zupełnie innego, o zwykłą satysfakcje z codzienności, która mam wrażenie, gdzieś uciekała mi przez lata. Potrzebowała ćwierć wieku, by nauczyć się cieszyć się żyć codziennie, a nie od święta, celebrować zwykłe wtorkowe śniadania, czwartkowe kolacje i poniedziałkowe obiady. Każdy dzień jest ważny, a ja ciesze się z najprostszych rzeczy. Cieszy mnie śniadanie, jazda na rowerze do pracy, rozmowy z przypadkowymi ludźmi i telefoniczne konferencje z przyjaciółmi, gotowanie, spacer czy leżenie na trawie.  Myślę, że zawsze w pewnym sensie potrafiłam cieszyć się codziennością, jednak ciągle czegoś mi brakowało. Na coś czekałam, do czegoś dążyłam, potrzebowałam jeszcze coś zrobić, gdzieś dobiec, coś zaliczyć, gdzieś być, coś kupić by osiągnąć tą pełnie szczęścia. Teraz mam wrażenie, że niczego więcej mi nie trzeba. Czuje,że mam wszystko, a przynajmniej wystarczająco, by budzić się rano i dziękować, że jestem tu gdzie jestem. I to nie znaczy, że osiągnęłam wszystko, bo jestem gdzieś na początku drogi, która być może zawiedzie mnie tam gdzie chciałabym dotrzeć i to nie znaczy, że rzeczywiście mam wszystko, ale to bez znaczenia, bo po prostu codzienność daje mi radość. Zyskałam nieznany mi wcześniej spokój, który pozwolił mi pozbyć się tej dzikiej targającej nerwy frustracji. Nauczyłam się radzić sobie ze stresem i skupiać na chwili obecnej.  Nie przejmować tym na co nie mam wpływu i czego zmienić nie mogę.  Tym sposobem osiągnęłam poziom chill- outu, który innym przychodzi z trudem nawet po używkach. Polecam wziąć trzy wdechy, zasiąść w fotelu wygodnie i pomyśleć o tym co Was dobrego spotkało tego dnia.

Tymczasem zapraszam na relaksującą relację z minionego Warszawskiego weekendu. Warszawskie targi Śniadaniowe oraz kolejna edycja Wzorów w Ogrodzie, Warszawskich targów designu. Czyli wszystko to co lubię w jednym miejscu i czasie:  ludzie, jazda na rowerze, dobre jedzenie, piknik na świeżym powietrzu, leżenie na trawie, długie rozmowy  i dobry design. . Lifestyle w czystej postaci, pełnia szczęścia. A jak wygląda Wasz idealny Weekend?




poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Kopenhaga: rowery, dobry design, Carlsberg i obiad na cmentarzu. relacja cz. I

Wyjazd to najlepszy sposób by pobyć z drugim człowiekiem, poznać go lepiej, nadrobić zaległości czy zacieśnić więzi. Nie ma nic przyjemniejszego niż, co jakiś czas ruszyć się z miejsca i pobyć, z którymś z przyjaciół sam na sam, a walkę z codziennością zamienić na bój z obcą walutą, nieznanymi obyczajami, lotniskowymi leżankami czy hostelową ciężką atmosferą.

Dawno nie podróżowałam z moją Mamą, gdy więc w lutym pojawiły się tanie loty do Kopenhagi,decyzje podjęłyśmy w kilka minut. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej w ten sposób: Ja: Mamu są tanie loty do Kopenhagi, lecimy na rowery?Beatka:  Rezerwuj! Tym sposobem jeden z kwietniowych weekendów spędziłyśmy rozkoszując się bajeczną pogodą, niesłychanie świeżym skandynawskim powietrzem i przede wszystkim swoim towarzystwem!









Miałam to szczęście odwiedzić wcześniej wszystkie skandynawskie stolice, a nawet zobaczyć spore połacie tej części Europy, do wizyty w Kopenhadze podchodziłam więc nieufnie. Po prze-googlowaniu dziesiątek stron opisujących co warto byłoby zobaczyć, uznałam, że to słodkie małe miasteczko, na kształt Talina ( którego nie jestem największą fanką). Bałam się, że braknie tej słodkiej mieścince tego pazura i oryginalności, który przyciąga mnie jak magnes od lat, karząc śledzić skandynawskie blogi, portale z designem i uliczną modą czy też nużyć się w skandynawskiej literaturze. Patrząc na internetowe przewodniki uznałam, że wszystko co to miasto ma do zaoferowania zamyka się na jednej ulicy kolorowych domków ,pełnej smażalni ryb i gofrów, lodziarni i przelewających się tłumów turystów ( Nyhavn) która niekoniecznie jest tym czego szukam w podróży.

Skończyło się jednak na szczęście tak jak lubię najbardziej, z kocykiem pod pupą na pikniku, wizytą na cmentarzu, degustacją lokalnych trunków i zwiedzaniem targów staroci. Niespiesznym spacerze ulicami starego miasta, obserwowaniu ludzi,  leżakowaniu na drewnianym pomoście i pikniku w ogrodzie botanicznym, było tez alternatywnie za sprawą wizyty w hipisowskiej wiosce w dzielnicy Christiania,gdzie od samych oparów marihuany można się było nieźle wstawić, ale o tym w osobnym poście.

Spanie na lotnisku w Kopenhadze
By ta historia miała ład i skład, muszę zacząć od nocy na lotnisku. Od czasów londyńskiego życia nie jest to dla mnie wielkie wydarzenie, jednak to co zastałam na kopenhaskim lotnisku było dla mnie naprawdę szokujące! Przywykłam do tego, ze trzeba się zwinąć w kulkę na swojej kurtce, gdzieś we wnęce drzwi do zamkniętej wypożyczalni samochodowej ( jak na Stansted) czy na ławkach przedzielonych podłokietnikami (Stansted), na złączanych fotelach Starbucksa ( Luton), taśmie transportującej bagaże  i karimacie  ( Edynburg), ale prawdziwych leżanek (wygodniejszych niż moja rozkładana rogówka!) zupełnie się nie spodziewałam! Zacznę więc od tego, że polecam absolutnie spanie na kopenhaskim lotnisku,  Na pietrze II Terminala, czekają na Was pachnące, skórzane okrągłe tapczany idealne by wyłożyć się na nich i zasnąć w dwie, a nawet trzy osoby.

Transport z Lotniska w Kopenhadze
Transport z lotniska również jest genialny. Z miejsca czuć, że jesteśmy w Skandynawii, że wszystko działa jak należy, jest zorganizowane z rozmysłem i wyczuciem estetyki. Z lotniska dostaniemy się do centrum miasta metrem w mniej niż 20 minut ( bilet w jedną stronę 36  DKK)

My wysiadłyśmy w Christianii, gdzie zaczęła się nasze eksploracja miasta. Śniadanie w lokalnej piekarni zjedzone na ławce z widokiem na kanał i zacumowane barki, musiało wróżyć dobry początek dnia. Stąd wąskimi uliczkami kluczyłyśmy dookoła centrum, zwiedzając południową część zabytkowego miasta. Idąc drogą ze starówki, do Nowego Portu ( pocztówkowej alei z kolorowymi domkami) natrafiłyśmy na targ pełen staroci oraz rękodzieła. Zawsze z wielką radością obserwuje lokalnych sprzedawców i tubylców oglądających towary.

Skandynawski Design
Krążąc wąskimi uliczkami pełnymi kolorowych domków, bezwstydnie zaglądałam ludziom w okna, pragnąc dostrzec choć fragment skandynawskiej codzienności, pełnej stylowej zwyczajności i prostoty nakrapianej kolorowymi dodatkami. Tych ostatnich nigdy mi dosyć, z radością wchodziłam więc do wszystkich sklepików pełnych designerskich przedmiotów,do użytku codziennego czy wystroju wnętrz, Było ich tak wiele, a asortyment tak wspaniały, że przez moment poczułam się jak w Helsinkach, co więcej za jednym z rogów odkryłam siedzibę Marimekko ( najsłynniejszy fiński sklep z designerskimi wzorami do wystroju wnętrz), a za kolejnym rogiem sklep z ubraniami NUMPH, ultra oryginalnej, duńskiej firmy, którą wysławiałam pod niebiosa, gdy jako nastolatka aspirowałam do miana "awangardowej artystki" :).

Eksploatacje jednego ze sklepików przerwały nam dźwięki trąbki z pobliskiej ulicy, na której właśnie maszerował oddział wartowników królewskich zmierzający na odprawę. Duńskie mundury są urocze niebiesko-czarne barwy wyglądają bardzo szykownie, zupełnie nie rozumiem skąd pomysł na przedstawianie figurek wojskowych w strojach do złudzenia przypominających te angielskie? A może to chińska produkcja i tak po prostu wychodzi taniej? :) Oczywiści żartuję.

Ze starego miasta udałyśmy się nad kanał, nad którym malowniczo ciągnął się jeden z parków, za mostem ulokowała się jedna z alternatywnych dzielnic. Norrebro- jest pełna uroku, młodzieży i obcokrajowców. Swoim klimatem nieco przypominała mi Północny Londyn, street- artem Berlin, a ilością rowerów Amsterdam. ten miks wbrew pozorom sprawia bardzo przyjemne wrażenie.
Nie miałam ciśnienia na oglądnie pałaców, syrenki, czy muzeów, chciałam przyglądać się ludziom i poczuć klimat miast. To interesowało mnie o wiele bardziej niż barokowe elewacje, dlatego przechadzałysmy się bez celu, obserwując ludzi, oglądając grafitii i słodkie kamienice.

Kolacja na Cmentarzu - Assistens (Kirkegard) - nekropolia inna niż wszystkie
Cmentarza jednak nie mogłam sobie odpuścić. Będąc tu chciałam odwiedzić grób Christiana Andersena. Gdziekolwiek jestem zawsze staram się zobaczyć cmentarz, to taka moja fanaberia, nabyta w dzieciństwie ( chyba nikogo nie zdziwię, gdy powiem, że zaraził mnie nią mój Dziadek, ale to temat na innego posta). Nawet krótka wizyta na cmentarzu pozwala mi wyciągnąć wnioski, na temat społeczeństwa, które odwiedzam. Wiele, rzeczy potrafimy robić na pokaz, przygotowujemy piękne bulwary dla turystów, komunikacje miejską, czy darmowe wejścia do muzeów, cmentarzy nie tworzy się pod publiczność i to stanowi ich przewagę. Właśnie ta, nie dla wszystkich oczywista i zrozumiała autentyczność, jest dla mnie tak pociągająca. To miejsce dla tubylców i to jak ono wygląda, jaki mają do niej stosunek i jak umiejscowione jest w tkance miejskiej, jest obrazem, który mówi mi więcej niż można wyczytać w najlepszych opracowaniach czy przewodnikach. Asistens Kirkegard to skrajny wyjątek. To nie tylko, pełna romantyzmu na miarę "Tajemniczego ogrodu", nekropolia, to również park i tak też przez mieszkańców jest traktowana. Groby luźno rozlokowane są miedzy niesymetrycznymi alejkami drzew, krzewów i polanek, na których piknikują Duńczycy. Zaparkowane rowery, głośne rozmowy, spacery z psami, czy pikniki zakrapiane Tuborgami bądź Carlsbergami, to zwyczajny obraz tego miejsca. Niesamowita skromność i prostota nagrobków oraz niewymuszona atmosfera tego miejsca, wolna od hipsterskiego zadęcia i zbędnej autokreacji, sprawiała, że chciało się tutaj być.
Rozłożyłyśmy więc kocyk, wyciągnęłyśmy nasz prowiant, sącząc Carlsbergii o lokalnych smakach, leżałyśmy i kontemplowałyśmy . Często spaceruje po cmentarzu dla własnej przyjemności, zdarzało mi się czytać tu książki i siedzieć na ławce, rytualnie już odwiedzam zmarłych literatów, do których czuje niepohamowaną wdzięczność, za chwile wzruszenia, które dała mi ich twórczość. Nie przytrafiło mi się jednak, aż do tej chwili  leżeć na żadnej nekropolii,  sytuacja ta, gdybym usłyszała o niej z ust osób trzecich wydałaby mi się prędzej formą dewiacji niż namolności. Romantyczna aura tego miejsca, pogoda, otoczenie, piękne krzewy i wszem otaczająca nas pozytywna energia, sprawiły, że kolacja ta była jednym z magiczniejszych momentów, dla takich chwil, warto przekraczać próg domu...


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Warszawskie Metro otwarcie II Linio vs (mój osobisty ranking europejskiego metra)

Przypuszczam, że niewiele, jest w Europie tak wyczekiwanych odcinków kolejki podziemnej jak nasz 7 przystankowy 12 minutowy fragmencik II Lini. Stało się! W zeszłą niedziele uroczyście uruchomiono II Linie łącząca Wole ( przystanek Rondo Daszyńskiego) z Pragą zatrzymując się na Dworcu Wileńskim. Niestety na uroczystym otwarci być nie mogłam, cieszyłam się wówczas Katowicami i piękną letnią pogoda na południu Polski, nadrobiłam jednak zaległości już we wtorkowe popołudnie po pracy, zwiedzając każdy kolejny przystanek.

Mimo, że jestem zwolennikiem prostoty, przekombinowane kompozycje nie budzą mojego entuzjazmu, potrafię docenić nasze metro. Jadąc tak z prawego na lewy brzeg myślałam o wszystkich metrach, którymi do tej pory miałam okazje śmigać, szybko więc dokonałam rachunków w głowie zestawiając Warszawską II linie z tymi widzianymi na własne oczy w : Wiedniu, Budapeszcie, Pradze, Berlinie, Rzymie,Walencji,Barcelonie, Brukseli, Amsterdamie, Paryżu, Londynie, Helsinkach, Petersburgu,Oslo czy Sztokholmie.





piątek, 27 marca 2015

Londyn - nieemigracyjny.

Nie przypuszczałam, że wizyta w Anglii sprawi mi tyle radości. Przez pierwsze miesiące po powrocie z Londynu, pryskałam jadem na samo wspomnienie angielskiej bylejakości. Potrzebowałam trochę czasu, by nabrać dystansu do własnych doświadczeń z czasów życia w na wyspie. Anglia tylko na mapie wydaje się być częścią Europy. ta prawda wyniesiona z podstawówki, na miejscu, wydaje się zwykłą bujdą.To oderwane od reszty kontynentu miejsce, zupełnie inne niż wszystko co możemy spotkać na kontynencie, za to w całej swej inności zupełnie zunifikowane. Gdziekolwiek na wyspie się nie zatrzymamy, uderzy nas "ten sam" rząd zrośniętych z sobą domków jednorodzinnych, sklepów prowadzonych przez bengalczyków pod szyldem off licens (coś na kształt naszych monopolowych) czy kolorowych wystaw sklepowych, które  z daleka zachwycają ferią barw, z bliska zaś szokują bylejakością, zbutwiałym drewnem, odpryśniętym lakierem, brudną firaną, wszystkim tym co może brzmi kuriozalnie i małostkowo, nie jednak, gdy staję się natręctwem dnia codziennego, nie wyjątkiem a regułą, którą jak refren, czy wieczorną modlitwę powtarza każdy zakręt i wąska uliczka.



Anglia to specyficzne miejsce, jeśli tylko nie musi się tu żyć, to bardzo przyjemna alternatywa. Kilka dni urlopu na wyspie, może tylko wzmóc uczucie sympatii do angielskiej kultury i zupełnie odmiennej estetyki. Dopiero wowczas, gdy przychodzi nam ocierać się każdego dnia o tą angielską odmienność, zaczyna nas ona uwierać. To jak z sukienką na manekinie, dopóki nie musimy dopiąć wąskiego zamka i znosić ocierajacego materiału, bedzie nam wydawała się idealna. Pozostaje nam wciągnąć brzuch i życ na bezdechu, co w emigranckim języku będzie znaczyło dopasować do reguł i innościzaakceptować ją jako swoją nową codzienność, lub wyjechać

Kochałam Anglię bardziej niż potrafi sobie to wyobrazić czytelnik, pozbawiony romantycznej duszy i skłonności do egzaltacji. Wzdychałam do angielskich wrzosowisk i kamiennych wiosek. Wszystkie najważniejsze powieści, które odcisnęły piętno na moim życiu, życiowych wyborach i osobowości, działy się na wyspie lub osadzone były w angielskiej kulturze.

Londyn był więc jednym z największych moich podróżniczych marzeń. Pierwsza wizyta w mieście, była więc czymś więcej niż kilkudniową wycieczką. .. Prawie 9 miesięcy spędzonych w tej metropolii drastycznie wpłynęły na mój stosunek do stolicy jak i całej wyspy. Tłum, brud, komunikacja miejska, ceny, jedzenie.. wszystko to doskwierało mi na każdym kroku, nie pozwalając się cieszyć codziennością.

Gdy siedzę teraz nad filiżanka latte z widokiem na st. Paul Christophera Wrena i przepiękną panoramę miasta cieszę się, że znów tu jestem w tym mieście, w którym czuje się zupelnie u siebie. Spacer utartymi szlakami. Jazda tak dobrze znanym metrem, obiad na Brick Lane,smak angielskiego cydru wizyta w Tate Modern czy jazda piętrowym autobusem... Jak szczur, intuicyjnie skręcam w kolejne uliczki, jakbym nigdy nie wyjeżdżała z tego miasta, jakby nic się nie zmieniłoZapominając momentami, że to już nie moje miasto.. Wierze jednak, że wszędzie gdzie zostajemy na dłużej pozostawiamy jakąś cząstkę siebie. Chodząc tymi londyńskimi ulicami, odnajduję swoje dawne refleksje, zapomniane myśli, wyparte z jaźni wspomnienia. Dzięki tej sentymentalnej podróży czuję się pełniejsza.  Odzyskała ostrość widzenia i obiektywizm.