sobota, 31 stycznia 2015

Rude Dziecko - Moja Miłość

Gdy nie ma się własnych dzieci. Dzieci naszego rodzeństwa są tak bliskie, że wydają się nasze. Gdy to Małe Stworzenie, do tego wszystkiego niczym kropla wody, podobne jest do Ciebie z czasów dzieciństwa, trudno się oprzeć wrażeniu, że to także ( chociaż trochę) Twoje dziecko!





Gdy mój brat w wieku, 20 lat został tatą byłam pełna obaw. Nie przystosowana do dzieci i macierzyństwa zupełnie nie potrafiłam odnaleźć się w roli ciotki. Niczym dzik uciekając w swoją stronę na widok dziecka. Nie chcąc słyszeć o zabraniu niemowlaka na ręce, usypianiu czy nie daj boże przewijaniu! Teraz po 1,5 roku, przyznaje bez bici oszalałam na punkcie Rudego Dziecka, które w rozbrajający sposób lepi sylaby, mówiąc najpiękniejszym głosikiem: Ciocia Desi.  Mimo, że w dalszym ciągu  sama kompletnie nie wyobrażam sobie siebie w roli matki, widzę jak to małe dziecko zupełnie mnie rozbraja. Planując wyjazdy do domu, liczę, na kilka godzin  z tą najpiękniejszą małą dziewczynką. Często łapie się na tym, że siedzę w pracy i planuje, czego nauczę małego Rudzielca, w co z nią zagram gdy podrośnie. Bojąc się, jednocześnie że gdzieś po drodze, zniknę jako ciocia z oddali, że nie uda mi się być kimś ważnym w jej życiu. Cieszę się, z  każdej możliwości, pobycia z Małą Mi. Wspólne tańce, tarzanie się po ziemi, kąpiele, czy huśtawki, uważam za najcenniejsze momenty, nawet jeśli, pozostaną one tylko w  mojej pamięci.  

Zrozumiałam co to znaczy kochać bezwarunkowo.


środa, 28 stycznia 2015

Budapeszt, życie nocne

Uwielbiam  zwiedzać miasto z osobą, która dobrze je znam, która w nim mieszka, często odwiedza, bądź studiuje. To zupełnie inny wymiar podróży. W Budapeszcie mieliśmy to szczęście, że mogliśmy zatrzymać się u Miklosza. Węgra poznanego, przez Oskara na Erasmusie w Walencji, z którym miałyśmy okazje razem z Marta, bawić się na jednej z hiszpańskich dyskotek ( prawie dwa lata temu!).  Rozrywkowy Węgier,  zabrał nas do baru szybkiej obsługi z węgierską kuchnią, a później na obchód lokalnych knajpek. Poznawaliśmy więc od podszewki, niczym mieszkańcy tą słodką stolicę, jedząc węgierski gulasz i odwiedzając młodzieżowe puby. Jeden z nich znajdował się w podwórku, a prowadzące do niego drzwi były niczym folie z masarni. Całość przypominała nieco parterowe meksykańskie hacjendy. Meksykańskie przekąski, drinki i dekoracja ścienna nawiązywała do tej idei. Przy węgierskim tokaju i lokalnych piwach minęły nam wieczorne godziny.



Na lekkim rauszu odwiedziliśmy lokalną dyskotekę w tak lubianym przeze mnie klimacie – post industrialnym. Tym razem pierwotnym obiektem była hala targowa, która w stadium „wiecznego remontu”, z rusztowaniami dookoła, drewnianymi podpórkami i innymi dekoracjami, wzmagającymi poczucie tymczasowości, okazała się być niezwykłym miejscem, w którym wąskimi, kolorowymi labiryntami, można było dostać się z jednego pomieszczenia do drugiego. Całość sprawiała niezwykle przyjemne wrażenie, a sami Węgrowie, swoimi fantazyjnymi stylizacjami ( mężczyźni w pluszowych, sztucznych futrach i basebollówkach na głowie) dostarczali nam mnóstwo frajdy. Takiego Budapesztu nie znałam dotychczas, na pewno wrócę po więcej.

niedziela, 25 stycznia 2015

W podsumowaniu roku 2014


Nauka życia, przyjaźni i patriotyzmu.  Pesymista nazwałby ten rok rokiem porażek, ja czuję się jednak zwycięzcą. Mądrym, szczęśliwym, dojrzalszym, a przy tym wszystkim paradoksalnie młodszym niż kiedykolwiek.

Nie schudłam do wymarzonej wagi. Nie dostałam wizy do USA, co więcej dwukrotnie. Nie przyjęli mnie na studia doktoranckie.  Nie dostałam pracy w szkole. 
Mimo to – uważam ten rok za jeden z najlepszych w moim życiu.





Reasumując:
Miniony Rok przyniósł z sobą więcej dobrego niż mogłam to sobie wyobrazić. Przede wszystkim utwierdził mnie w przekonaniu, że to ludzie są najważniejsi. Przeżyłam kilka rozczarowań. Cenniejszych niż wszystkie oceny jakie zgarnęłam siedząc w szkolnych lawach. Za sprawą swojej nowej tuszy ( z którą się nie godzę i zupełnie nie identyfikuję) nabrałam dziwnego dystansu do siebie, dzięki, któremu zupełnie wyleczyłam się z wszelkich, jeszcze nastoletnich objawów zarozumiałości i próżności. Nagle to ten wewnętrzny głos stał się tym, który musi przemawiać silniej bo oka niestety ciągle, nie ma na czym zawiesić :).

Emigracja do Anglii, uzmysłowiła mi jak błędne były moje wyobrażenia. Obrażona niczym dziecko na Polskę, tęskniłam za nią w sposób dotychczas mi nie znany. Przeżywając katusze patrząc na angielską architekturę i wdychając wiatr pozbawiony zapachu, dowiedziałam się jak ważna jest dla mnie Polska i zwykła, rodzima codzienność.

Nauczyłam się też żyć, bez wielkich namiętności. Pozbawiona nowego męskiego obiektu westchnień (no dobrze po za Thorin'em synem Thraina , w którym w chwili obecnej się kocham!) dostrzegam nieznaną mi dotychczas ostrość widzenia. Potrafię chłonąć każdy dzień, każdą chwilę, każdy moment, żyć i cieszyć się z prostych momentów, a decyzji życiowych nie podporządkowywać, żadnym wyidealizowanym partnerom.
W tym nowym ciele, poszukując swego nowego miejsca na ziemi, jestem chyba bardziej świadomą swego jestestwa, niż kiedykolwiek dotychczas. Będąc tu i teraz mogę powiedzieć: lubię moje życie. lubię siebie, to jaka teraz jestem i czego chce od życia. Nawet jeśli nie podobam się sobie wizualnie. kocham Ludzi, którzy mimo, że rozpryśnięci po różnych zakątkach Europy, są ze mną blisko codziennie i chcą spędzać ze mną czas mimo, że znają moje najmroczniejsze oblicze.

To był fantastyczny rok, pełen podróży, nowych doświadczeń i zacieśniania starych znajomości. Mogłam też w praktyce sprawdzić swoją wiedzę, obcować z bliska z dziełami Turnera w Londyńskiej National Galery, podziwiać architekturę Gaudiego w Barcelonie, czytać wiersze Pawlikowskiej na jej grobie w Manchesterze i wpatrywać się w pełne przerażenia oczy - szaleństwa w oryginale Krzyku, Edwarda Muncha w norweskiej stolicy.
Miałam też szansę odwiedzić prawdziwe Śródziemie, przemierzając Islandię i odwiedzić ulice, po których stąpał Tolkien w maleńkim słodkim Oxfordzie. W  Polsce zaś chodzić śladami Kossaków oraz Marka Hłasko, poznając Warszawę na nowo.

2014 miesiąc po miesiącu:


piątek, 23 stycznia 2015

Budapeszt. Rozkochaj mnie w sobie



W Budapeszcie byłam  pierwszy raz cztery i pół roku temu.  Miasto rozkochało mnie wówczas w sobie od pierwszego wejrzenia.  Często myślałam o tym nieodpartym wrażeniu jakie zrobiło na mnie to miejsce i zastawiałam się, co też mogło być jego przyczyną; czy to silne zauroczenie w moim partnerze ( w końcu była to podróż przedślubna ), czy może moje niewielkie obycie w podróżowaniu, czy też rzeczywisty czar tego miasta. Byłam bardzo ciekawa, jak odbiorę je tym razem, do której szufladki je upcham? Czy nie zabije tego magicznego obrazu w głowie? Tym bardziej mitycznego, że utraciłam prawie wszystkie zdjęcia z pierwszego wyjazdu. Obraz tej wyjątkowej stolicy miał więc okazję, nabrać zupełnie mitycznego, wyidealizowanego charakteru.









sobota, 10 stycznia 2015

Wiedeński Sylwester i Nowy Rok



Podczas, jednej ze skypowych rozmów postanowiliśmy, że sylwestra spędzimy wspólnie w Wiedniu. Plan nie był skrystalizowany, aż do samego końca, wiadomo było jedynie, że spędzimy go razem, czy to będzie na mieście, na dyskotece, domówce, czy w mieszkaniu, nie miało najmniejszego znaczenia. Ostatecznie wylądowaliśmy całkiem nieźle, bo na 32 piętrze pięknego mieszkania, znajomego Jarka. Witaliśmy Sylwestra w iście internacjonalnym gronie, z widokiem na sporą część pięknie oświetlonego miasta.  

Wiedeń w okresie bożonarodzeniowym  prezentuje się wspaniale. To miasto zawsze robi wrażenie, ale w tym szczególnym okresie, ma w sobie jeszcze więcej uroku. Gustowne ozdoby świąteczne, piękne oświetlenia i unoszący się w powietrzu aromat grzanego wina i prażonych kasztanów, wprost z świątecznych targów, które gęsto rozstawione są w śródmieściu i jego okolicach. Dodatkową atrakcją są zabawkowe świnie, które można kupić na bardzo wielu straganach, rozłożonych na ulicy. Są one częścią nowo rocznego rytuału, obdarowuje się nimi najbliższych z okazji nowego roku.  







poniedziałek, 5 stycznia 2015

"Minimalizm - po polsku" recenzja i moje trzy refleksje

Temat minimalizmu jest mi bliski od kilku ładnych lat. z większym bądź mniejszym szczęściem uprawiam jego elementy, wprowadzam w życie, uczę się i popełniam błędy. W moim przypadku zrodził się on sam z siebie. Bez inspiracji z zewnątrz, bez tekstów obcych ludzi, blogerów, bez wsparcia środowiska, a nawet z jego brakiem. Z zasady poradników nie czytam, jak  ognia boje się psychologicznych pralni mózgu.  Temat slow life, stał się dla mnie czymś tak normalnym, że gdy krążąc po księgarni w poszukiwaniu prezentów dla bliskich, trafiłam na książkę Anny Mularczyk-Meyer: "Minimalizm po Polsku", poczułam się jakbyśmy z panią Anią nie jedną kawę wypiły. Podobieństwo spostrzeżeń już na kilku pierwszych strona sprawiło, że wyszłam z księgarni - z jej książką, którą de facto dostała pod choinkę moja Mama.



Anna jest blogerką ( prosty blog) , trafiłam na jej bloga jakiś czas temu i od tamtej pory z radością co jakiś czas czytam jej refleksje do porannej kawy. W swojej książce opisała krok po kroku, jak sama poradziła sobie z nadmiarem rzeczy i jak wiele zmieniło to w jej życiu. Nie jest to więc typowy poradnik w stylu jak żyć? Absolutnie. Jest to luźna refleksja o minimalizmie, który zostaje wzięty pod lupę z rożnych stron. Poznajemy historię zarówno autorki jak i ludzi z rożnych środowisk, którzy z własnej woli podjęli się misji upraszczania swojego życia. Poniżej trzy wątki, które mnie w sposób szczególny skłoniły do refleksji i spojrzenia na znane kwestie z zupełnie innej perspektywy.

 "Od PRL-u do rozbuchanej konsumpcji " 
To tytuł rozdziału, który przeczytałam z żywym zainteresowaniem. Tym większym, że pochodzę z pokolenia 89, jestem rocznikiem transformacji. Miałam to szczęście, urodzić się w momencie, gdy komuna wydawała swe ostatnie tchnienie. Tym samym, nie znam pustych półek i wszystkiego co było częścią prl-owieskiej codzienności. Irytując się rozbuchanym konsumpcjonizmem naszych czasów, nie wiązałam go jednak z historycznym aspektem, "prl-owskiego konsumpcyjnego  głodu"  To było dla mnie zupełnie świeże spojrzenie.