niedziela, 25 stycznia 2015

W podsumowaniu roku 2014


Nauka życia, przyjaźni i patriotyzmu.  Pesymista nazwałby ten rok rokiem porażek, ja czuję się jednak zwycięzcą. Mądrym, szczęśliwym, dojrzalszym, a przy tym wszystkim paradoksalnie młodszym niż kiedykolwiek.

Nie schudłam do wymarzonej wagi. Nie dostałam wizy do USA, co więcej dwukrotnie. Nie przyjęli mnie na studia doktoranckie.  Nie dostałam pracy w szkole. 
Mimo to – uważam ten rok za jeden z najlepszych w moim życiu.





Reasumując:
Miniony Rok przyniósł z sobą więcej dobrego niż mogłam to sobie wyobrazić. Przede wszystkim utwierdził mnie w przekonaniu, że to ludzie są najważniejsi. Przeżyłam kilka rozczarowań. Cenniejszych niż wszystkie oceny jakie zgarnęłam siedząc w szkolnych lawach. Za sprawą swojej nowej tuszy ( z którą się nie godzę i zupełnie nie identyfikuję) nabrałam dziwnego dystansu do siebie, dzięki, któremu zupełnie wyleczyłam się z wszelkich, jeszcze nastoletnich objawów zarozumiałości i próżności. Nagle to ten wewnętrzny głos stał się tym, który musi przemawiać silniej bo oka niestety ciągle, nie ma na czym zawiesić :).

Emigracja do Anglii, uzmysłowiła mi jak błędne były moje wyobrażenia. Obrażona niczym dziecko na Polskę, tęskniłam za nią w sposób dotychczas mi nie znany. Przeżywając katusze patrząc na angielską architekturę i wdychając wiatr pozbawiony zapachu, dowiedziałam się jak ważna jest dla mnie Polska i zwykła, rodzima codzienność.

Nauczyłam się też żyć, bez wielkich namiętności. Pozbawiona nowego męskiego obiektu westchnień (no dobrze po za Thorin'em synem Thraina , w którym w chwili obecnej się kocham!) dostrzegam nieznaną mi dotychczas ostrość widzenia. Potrafię chłonąć każdy dzień, każdą chwilę, każdy moment, żyć i cieszyć się z prostych momentów, a decyzji życiowych nie podporządkowywać, żadnym wyidealizowanym partnerom.
W tym nowym ciele, poszukując swego nowego miejsca na ziemi, jestem chyba bardziej świadomą swego jestestwa, niż kiedykolwiek dotychczas. Będąc tu i teraz mogę powiedzieć: lubię moje życie. lubię siebie, to jaka teraz jestem i czego chce od życia. Nawet jeśli nie podobam się sobie wizualnie. kocham Ludzi, którzy mimo, że rozpryśnięci po różnych zakątkach Europy, są ze mną blisko codziennie i chcą spędzać ze mną czas mimo, że znają moje najmroczniejsze oblicze.

To był fantastyczny rok, pełen podróży, nowych doświadczeń i zacieśniania starych znajomości. Mogłam też w praktyce sprawdzić swoją wiedzę, obcować z bliska z dziełami Turnera w Londyńskiej National Galery, podziwiać architekturę Gaudiego w Barcelonie, czytać wiersze Pawlikowskiej na jej grobie w Manchesterze i wpatrywać się w pełne przerażenia oczy - szaleństwa w oryginale Krzyku, Edwarda Muncha w norweskiej stolicy.
Miałam też szansę odwiedzić prawdziwe Śródziemie, przemierzając Islandię i odwiedzić ulice, po których stąpał Tolkien w maleńkim słodkim Oxfordzie. W  Polsce zaś chodzić śladami Kossaków oraz Marka Hłasko, poznając Warszawę na nowo.

2014 miesiąc po miesiącu:



Po jednym z najgorszych w historii sylwestrów spędzonych w chłodzie i tłumie na niemiłosiernie przeludnionych ulicach Londynu, rozpoczęłam nowy rok w spokojnym, Wiedniu, za którym tęskniłam od dawna. Niezwykle ciepło będę wspominać te pierwsze dni nowego roku, które tak zgrabnie opisała Moja Martuchą.

W styczniu Razem z dziewczynami z Polskiej szkoły zwiedziłyśmy Londyn, odwiedzając Abbey Road  Orkiestrę świątecznej pomocy w Londynie oraz Chiński Nowy Rok. 

W styczniu odwiedzili mnie moi Kuzyni, czar dziecięcych wspomnień wrócił . Bawiliśmy się w swoim towarzystwie jak dzieci, a spacery nad Tamiza i po Epsom, stały się częścią cotygodniowych rytuałów z moim Kuzynem
Był to też czas wizyty  moich niezrównanych przyjaciół z Katowic, było co świętować, Krzysztof zgubił i odnalazł dowód a Oleńka  ogłosiła, że zostanie Mamą!

























Wraz z Moim Rudym dziewczęciem podbijaliśmy Cardiff, była to jedna z tych historii, których nie sposób zapomnieć. Pierwsza noc w Burger Kingu, pierwszy pocałunek przez obcego mężczyznę, pierwszy mecz futbola oglądany na żywo.
Był to też miesiąc kiedy dopadła mnie depresja. Tęsknota za domem, krajem, nie dawała  mi żyć.
Wizyta w Polsce była najlepszym lekarstwem.









W marcu, odwiedziliśmy ze znajomymi z Polonii Londynskiej Greenwich,  w połowie miesiąc ruszyłam w podróż  podróż do Barcelony.
Gdzie poznałam Alexisa z Kongo, który oprowadził mnie po mieście, a także tajemniczego Włocha, który romantycznie całował mnie na schodach odjeżdżającego pociągu:)
Skąd trafiłam na Fallas w Walencji, by przeżyć wspaniałe uliczne święto i bawić się jak dziecko, dziko tańcząc na hiszpańskich ulicach. Jest to tez miesiąc, w którym doczekałam się swojej pierwszej papierowej publikacji! 
















W kwietniu odwiedzili mnie moi znajomi z Bydgoszczy, przemierzaliśmy razem Londyn, bez końca rozmawiając o architekturze i podróżach. Odkryłam Londyński Barbican Center i zakochałam się w alternatywnych wcieleniach Londynu.
Odbyłam podróż sentymentalna do Manchesteru śladem Pawlikowskiej Jasnorzewskiej oraz odwiedziłam cudowną Liliy i Władka.
A pod koniec kwietnia, zamiast tradycyjnej Wielkanocy, wyruszyłam z moim ukochanym Rudym Dziewczęciem do Oslo odwiedzić Grzegorza, który w roli gospodarza oprowadził nas po tym bajecznym mieście.Oslo zupełnie mnie urzekło, zresztą o mojej miłości do Skandynawii, która sięga najwcześniejszych lat dzieciństwa pisałam już wielokrotnie.




























Maj zaczął się cudownie, przyjazdem Oskara i zupełnie nową jakością angielskiego życia. Majowe angielskie pikniki stały się odtąd cotygodniowym rytuałem.
Maj rozpoczęliśmy od długiego weekendu w Epsom i wizyty Muzeum w Dalwich
Wzięłam też udział w apelu z okazji 3 maja organizowanym w Polskiej Szkole. Później wyprawiłam się do domu, by spotkać bliskich, przeżyć swe 25 urodziny oraz złożyć dokumenty w Warszawie o amerykańską wizę i dostać pierwszego kosza. W Londynie za to w ramach urodzin zostałam porwana na Nędzników - pierwszy raz miałam okazje zobaczyć wielki musical na wspaniałej scenie.
Po powrocie czekała mnie wyprawa do Oxfordu, bez chorobliwego odwiedzania zabytków, z pełnym luzu relaksem, w akademickich, wiekowych parkach.

























Miesiąc ten miał tylko jeden synonim – Islandia. Czekałam na odwiedziny mojej Martuchy od pół roku. To nic, że gadaliśmy na skype prawie codziennie. Od noworocznej wizyty w Wiedniu nie udało nam się spotkać na żywo ani razu.
Marta z Jarolem zatrzymali się u mnie i razem zwiedzaliśmy Londyn, piliśmy nad kanałem, piknikowaliśmy w parkach, krążyliśmy po Tate Modern i popijaliśmy angielski cydr.  Starając się jak najwięcej wycisnąć z kilku dni wspólnie spędzonych na Brytyjskiej Wyspie. 
Później przytrafiła nam się Islandia. Mityczna podróż, w cieniu wielkich wizji amerykańskiej wyprawy. Trochę na siłę, trochę bez przekonania, a wszystko to do momentu, aż nie stanęliśmy na islandzkiej ziemi. Widok wrzosów, zapach powietrza wszystko to zmiotło wszelkie wątpliwości, że trafiliśmy do raju.
Po przyjedzie odbyłam jeszcze jedną próbę uzyskania wizy, tym razem w londyńskiej ambasadzie.
Po Islandii, londyńskie życie toczyło się dalej.  Parki, pikniki, cydr który lał się strumieniami. Spacery i bieganie. Polska szkoła i pewne angielskie przyzwyczajenia. Nie wyobrażałam sobie jednak, że nie spędzę lata w Polsce. Nie pobiegam po moim lesie, nie pobędę z bliskimi. Stanęłam na głowie, by wrócić choć na kilka tygodni.





























Na kilka dni skupiłam wszystkie swoje siły nad książkami, znów byłam częścią  dwudziestolecia międzywojennego. Razem z Magdaleną Samozwaniec przemierzałam Kraków.
Niestety męska komisja, nie doceniła mojej inwencji. Nie dostałam się na  studia doktoranckie. Jak bardzo minęliśmy się na płaszczyźnie naukowej, świadczy pytanie, zadane mi przez, jednego z profesorów, odzianego w 29 letnią marynarkę ( zwaną akademickim mundurem, na całe życie) „Moda? A po cóż Pani będzie pisać o modzie? Cóż to takiego”…
Miałam ochotę krzyknąć: Po nic! uznałam, jednak, że to znak, a ja  po raz kolejny muszę przeorganizować swoje  życie.  Puściłam się więc w wir życia, pragnąc wycisnąć z niego sto procent. Spędzając czas z rodziną i przyjaciółmi, jednocześnie jednak poszukując alternatywnej ścieżki.
 Lipiec upłynął mi pod znakiem spotkań z moją Sonia i Bratem.  Bawiąc się jak dziecko. Ucząc się jak być ciocią dla Rudego Dziecka i przyzwyczajając na nowo rodzinę do siebie.

tu przyjaciół kilku mam od lat
podróż w dwudziestolecie











Sierpień. Wrzesień. Październik.

Na koniec lipca pojechałam do Warszawy. Chciałam zrobić wstępny rekonesans, rozmowy kwalifikacyjne, zlecenia personal shopperskie i pragnienie by pobyć w tym mieście, które przyciągało mnie jak magnes.  Intensywne tygodnie rozsyłania cv. Pierwsze poważne rozmowy kwalifikacyjne.
I to błogie uczucie, że znów jest się dzieckiem, gdy mieszka się z rodzicami. Poranki z Tatą. Popołudnia z Mamą i Kają. Wieczory z Bratem i Sonią.

W sierpniu Mój przyjaciel dostał pracę w Warszawie. Było więc gdzie się zatrzymać na dłużej. Spakował się  i 22 wyjechałam, na kilka dni. Siedziałam ponad tydzień, tchnąć miasto jak wariat. To jedne z lepszych tygodni minionego roku. 2 września dostałam prace i sielanka warszawska mogła trwać dalej. Odkrywanie miasta kawałek po kawałku, było niezwykłą frajdą. Przemierzaliśmy stolice z jednego końca na drugi, a ja zakochałam się w Żoliborzu i śniadaniowych tarach.

W październiku, oglądałam przez szyby tramwaju pomarańczowe liście, co czwartek odwiedzałam zachętę kontemplując z Marcinem dziwactwa sztuki współczesnej i czytam Hłasko jak Biblię. Przetrzymując w ustach jego słowa, by poczuć mocniej ich smak.  Warszawa smakowała jak najdroższy rarytas, a ja cieszyłam się Polską, stolicą i zwykłym życiem.

Zegnaj Anglio, Zostałam Warszawianką
Tęsknota za Polską Architekturą - Spacer po Ochocie
Palmiry. Wehikuł Historii
Warszawa alternatywnie
Zakochaj się w Warszawie

















































W listopadzie z warszawskiego amoku wyrwał mnie Oskar. Alkoholowe mieszanki, planszówki i ekstremalne akcje znów zagościły w moim życiu. Wizyta w domu, eskapada do Krakowa z przypadkowymi Belgami i Katowice z moimi bliskimi. Poznanie Liliany i wysłuchanie marokańskich opowieści Krzysztofa.

pisanie, lek na całe zło
depresyjnie
Kraków z Belgami








Grudzień przyniósł spotkanie z bliskimi.
To miesiąc targów, moja znajoma Kasia przeniosła się do Warszawy a poznana w pracy Ola spod Warszawy przeniosła się do serca stolicy, co pozwoliło nam bawić się wspólnie na świątecznych warszawskich targach,odwiedzić konwent tattoo i po prostu zwyczajnie cieszyć się tym uroczym miastem.

Świąteczna Warszawa
Soho Factory
Świąteczne Targi
Tattoo Konwent w Warszawie








Nikiszowiec z Oskrem, Nocne Katowice z Karolą, którą żegnałam lata świetlne temu w lipcowym Londynie na Victoria Station z obietnicą spotkania za trzy tygodnie w Bieszczadach, na Woodstocku itd..  Rodzinne święta. Rude Dziecko i Sylwester w  Wiedniu z najbliższymi. Wspólne witanie nowego roku na balkonie 32 pietra pięknego apartamentu z widokiem na sporą cześć miasta. Tańce aż po brzask i odsypianie aż po zmrok. Po to by nowy rok powitać  w Budapeszcie, niespiesznie spacerując jego uroczymi ulicami. Ciesząc się swoim towarzystwem, żartując i grając w monopoly

Święta w domu
Katowice. Nikiszowiec
Wiedeński Sylwester
(Budapeszt rozkochaj mnie w sobie)










.

Zycie na odległość weryfikuje znajomości. Nie z każdym można przyjaźnić się na raty. Nie każdy znosi nocne wyznania na skype, telefoniczne wywody w czasie jazdy do pracy. Nie z każdym można podróżować, ale też nie z każdym można mieszkać. Mam wrażenie, że ostatnie dwa lata mocno przetestowały moich znajomych. 

Nie był to rok doskonały. Nie był też tak przełomowy, jak miniony, w którym postanowiłam, że nic już w życiu nie oddam walkowerem. Był jednak ważny i utwierdził mnie w moich postanowieniach. 
Dziękuję, wszystkim, którzy poświecili swój czas by spędzić go ze mną! :*

1 komentarz:

  1. Mała wspaniały opis wszystkiego co się u Ciebie działo, a trochę tego było. Jednak Twój obiekt westchnień nazywa się Thorin syn Thraina. I błagam jeśli aż tak uwielbiasz Tolkiena to popraw dla mnie ten początkowy wpis o tytule reasumując:) Poza tym w kochaniu tej postaci nie jesteś jedyna:P A Islandii zazdroszczę i też się wybiorę zobaczyć dupę świata:) No i oczywiście pojadę do mojej ukochanej Japonii nie wiem kiedy i czy życia mi wystarczy ale zrobię to. Pozdrawiam Ewelina Stefańczyk

    OdpowiedzUsuń