niedziela, 20 kwietnia 2014

Walencja, w poszukiwaniu faller i ich ukrytego znaczenia. Fallas cz. 3

Każdy kolejny dzień Fallas, był dla mnie podróżą w głąb Hiszpańskiej, a raczej, Walencjańskiej kultury. Najlepszym sposobem na poznanie, jest obserwacji. Dlatego też, gdy tylko udało nam się wczesnym popołudniem zerwać z łózka niczym skowronkom, udaliśmy się na spacer, symetrycznymi uliczkami Walencji, po za ścisłym centrum, krążyliśmy, w poszukiwaniu kolorowych Faller. 

O czym mówią fallery?
Każda z nich miała do opowiedzenia własną historie, za sprawą, której można wedrzeć się do głowy przeciętnego Walencjanina, zrozumieć jego problemy, niepokoje, niechęci i pragnienie reform. Po kilku kolejnych spotkaniach z Fallerami, łatwo było wysunąć konkretne wnioski na temat ich życia. Przede wszystkim, król nie cieszy się tu ( mówiąc bardzo eufemistycznie) zbyt wielkim poważeniem. Jedna z faller, mówiła nawet o koronowaniu króla, koroną z Burger Kinga, bowiem tylko na taką zasługuje.. Temat polityki, przewija się praktycznie w każdej fallerze. Może jedynie dziecięce są od nich wolne, chociaż, przypuszczam, że nie jeden artysta i tam próbuje „upchnąć” swoje poglądy, może w trochę mniej oczywisty sposób, ale mam wrażenie, że wszędzie są one obecne.


czwartek, 17 kwietnia 2014

Publikacja - Wywózka




Czasem udajemy się w podróż mimo własnej woli. Podczas lektur traktujących o traumatycznych wydarzeniach, jak wojna, czy holocaust mimo osobistych pragnień odczuwamy na własnej skórze chłód, na najmniejszy szelest reagujemy przyspieszonym tętnem, zaciskającym się żołądkiem i spojrzeniem wylęknionego wariata. Im wyższy nasz współczynnik empatii, tym głębiej, silniej, mocnej zatracamy się w fabule. Literacka fikcja staje się naszym teraźniejszym światem, a my, w niezauważalnym dla nas momencie, dostajemy zadyszki uciekając razem z bohaterem, którym mimo woli staliśmy się miedzy 1, a 10 zdaniem pierwszej strony.

Jestem z gatunku tych szczęściarzy, ( i nieszczęśników zarazem) , którzy bezdennie zatracają się w literackim świecie, często błądząc i nie mogąc powróci przez długie godziny do rzeczywistości.
Ten poziom empatii daje niesamowite wrażenia, życia w wielu wcieleniach, dziesiątkach epok i setkach istnień. Staje się jednak niezaprzeczalnym utrapieniem gdy chcemy przebrnąć przez jakiś tekst, zachowując dystans i rzeczowe, logiczne, niezmącone emocjami spojrzenie.

Z tym kalibrem przyszło mi się mierzyć, mniej więcej rok temu, gdy pochylałam się nad kwerendą  wydawanego na Śląsku"Górnika" z lat 1989-1991, gdzie publikowana były listy Ślązaków deportowanych do ZSRR.

Niewiele myśląc dałam się władować do tych bydlęcych wagonów, z bezdechu i głodu, mdlejąc, jechałam razem z więźniami. Zamarzałam na kość i odchodziłam od zmysłów, ciągle jadąc razem z nimi, w nieznana mi stronę, pełna obaw i żalu, czując jak opuszczają mnie siły i ostatnie nadzieje. Przelewałam łzy nad listami córek, które utraciły ojców, oraz żon, które myślały, przez lata, że zostały porzucone, gdy mąż nie dawał znaku ,życia. Truchlałam nad relacjami tych, którzy przeżyli i zdecydowali się udzielić wywiadu do parsy.

Moim zadaniem było przeanalizowanie sprawy deportacji górników do Związku Radzieckiego, w powojennej Polsce. Sprawa niemalże dziewicza. Temat artykuły zlecony prze Instytut Pamięci Narodowej, jak dla mnie zupełnie nietypowy. Na co dzień pochylona nad historią kobiecą, kulturą, obyczajowością przełomu XIX i XX wieku oraz modą kobiecą i jej socjologicznym wydźwiękiem, nagle trafiłam w czasy mi obce. A zwiewne  fatałaszki zastąpił jednoznaczny pasiak. Wpadłam z tego swego słodkiego dekadenckiego światka, w prl-owską zawieruchę, wprost w ludzkie, najprawdziwsze dramaty.

Czytałam te listy, wspomnienia, wywiady i relacje i truchlałam, przeżywałam ludzkie dramaty silniej niż się tego po sobie spodziewałam. Tym bardziej, że miałam w rekach prawdziwą historię, ludzi z własnego  śląskiego podwórka, żyjących w ostatnich dziesięcioleciach, których tragedia wydarzyła się tuz obok miejsc, w których bywałam w Polsce na co dzień.



W pierwszym odruchu chciałam pisać o emocjach, o cierpieniu i stracie. Musiałam oswoić się z tematem. Przyswoić sobie cierpienie drugiego człowieka. Potraktować je jako fakt i statystyczną daną. Właśnie tej chłodnej kalkulacji i rzeczowej analizy wymagało ode mnie zadanie.
Starałam się jednak mimo, to przemycić ludzki czynnik, nie zabić empatii, bez której tracimy człowieczeństwo, tak niezbędne przy historycznej analizie. Mam nadzieje, że udało mi się wśród statystyk i bezosobowych licz, udało mi się przemycić historie prawdziwych ludzi.

Zachęcam do lektury, mój artykuł ukazał się własnie w publikacji, wydanej nakładem Instytutu Pamięci Narodowej, pt "Wywózka", premiera miała miejsce w zeszłym tygodniu. To smutna podróż, ale warta odbycia. Zawsze lepiej być świadomym tego co ludzie maja za paznokciami, tym bardziej nasi sąsiedzi.





.
Ps. Niewiele rzeczy w życiu daje taką radość, jak widok ( na razie jedynie przez kamerkę na skype) własnego nazwiska wydrukowanego na białym pachnącym papierze, nowiutkiej publikacji!

więcej o książce:
IPN - Wywózka



wtorek, 15 kwietnia 2014

Święta w Polskiej Szkole - Wielkanoc

Dziś bez zbędnych słów przemawiam obrazami pełnymi radości, dziecięcych szaleństw i kolorów, bo to one są nieodzowną częścią dzieciństwa. Czyli szał króliczków z okazji Wielkiejnocy. Chyba nigdy to święto nie miało w sobie tyle energii i radości!






czwartek, 3 kwietnia 2014

Walencja, długa noc, ofrenda i wystrzały petard

Pobyt liczony nocami

Mój pobyt w Walencji powinnam liczyć kolejnymi nocami, prowadziliśmy tu bowiem zaiste nocne życie. Noc kończyła się około 6 rano, a dzień zaczynał około 13 :) Nigdy nie pozwalam sobie na luksus spania do południa. Tu jednak miałam prawdziwe wakacje i ta wyjątkowa aura niezwykle mi pasowała.




Zaraz po przybyciu z Barcelony, zostawiłam swoje rzeczy w mieszkaniu Oskara i razem z jego współlokatorami poszliśmy na miasto. Godzina była młoda - dochodziła dopiero północ, mieliśmy wiec jeszcze całą godzinę na to by przygotować się do seansu sztucznych ognii. Zewsząd otaczały nas prawdziwe tłumy, każdy niósł w ręce jakiś trunek, wszyscy weseli i kulturalni. Całą ekipą usiedliśmy na moście i tu oczekiwaliśmy na kolorowy strumień który lada moment miał rozlać się po niebie feeria barw. Pokaz był magiczny, towarzystwo wesołe. Właściwie w całości złożone z Erasmusowej młodzieży, która przyjechała tu zaczerpnąć trochę hiszpańskiego powietrza nim na poważnie wrócą do swoich ultra ciężkich studiów na ojczystych uniwersytetach, we Francji i Włoszech.