sobota, 30 listopada 2013

Praca w Polskiej Szkole w Londynie

No cóż.. marzenia czasem się spełniają! Czasem szybciej niż moglibyśmy to sobie wyobrazić. Zostałam nauczycielem:) Wyjechałam z Polski bo nie mogłam pracować w swoim zawodzie, a gdybym mogła nie mogłabym zarabiać na własne utrzymanie. Były i  inne przyczyny, które złożyły się na decyzje o wyjeździe, pomnimy je jednak teraz. Generalne myślałam, że moje marzenia, by uczyć, przekazywać wiedzę małym człowieczkom, zostaną odłożone na kilka lat. ( nie mogłam porzucić ich na zawsze, w końcu wychowywałam się na Ani z Zielonego Wzgórza!).

Znalazłam jednak ogłoszenie, napisałam odpowiedź i okazało się, że gdzieś pasuje, gdzieś jestem potrzebna. Co prawda nie uczę historii ani WOSu, ale pracuje z dziećmi, a to najważniejsze, a praca z maluchami daje mi niezwykłą satysfakcję.

Poniżej postaram się przybliżyć Wam sposób działania Polskiej szkoły w Londynie.





środa, 27 listopada 2013

Brick Line, film, który daje do myślenia

Jutro zaprezentuje  kolejny fragment Londynu - ulice. Brick Lane,  zanim jednak to nastąpi chciała zwrócić Wasza uwagę na pewien film...



Dwa tygodnie temu odbyłam kolejny spacer po londyńskich dzielnicach,  które pominęłam podczas pierwszej wizyty w mieście. Celem było: Smithfield i Spitalfields, w ich obszarze, mieści się Brick Line. Dzielnica zamieszkała w większości przez Bengalską ludność. Odkąd zamieszkali  u mnie Saleh i Sad, stałam się wrażliwa na temat Bangladeszu. Poznanie chłopców sprawiło, że stałam się żywo zainteresowana sytuacją polityczną i społeczną tego miejsca, kulturą oraz kuchnią tego kraju. Nie ukrywam, że wcześniej wiedza moja na temat tego państwa była  niezwykle skąpa, owszem potrafiłam wskazać je na mapie i rzucić kilkoma banałami - o biedzie, przeludnieniu i zacofaniu. To jednak wytarte stereotypy, które klepie się bez zastanawiania. dzisiaj już tego nie robię, wystrzegam się tego typu gadaniny, płytkiej powierzchownej, bezrefleksyjnej oceny.

Gdy zagłębiłam się w przednik i znalazłam tam informacje o mniejszości Bengalskiej postanowiłam od raz odwiedzić to miejsce. Szukając w internecie większej dawki informacji, trafiłam na film o tej samej nazwie co słynna Bengalska ulica w Londynie: Brick Lane.

Chciałam zwrócić Waszą uwagę na tą pozycję, recenzja w której możemy przeczytać frazę o nieszczęśliwym małżeństwie i znajdowaniu prawdziwej miłości, może odstraszyć amatorów dobrego kina, jednak tak naprawdę to tylko jeden z wątków, jakie produkcja ta porusza. Jeśli nigdy wcześniej nie zastanawialiście się nad życiem emigrantów z dalekiej Azji w krajach Europy Zachodniej, to ten film - powinien Was skłonić do refleksji i być zastrzykiem tolerancji.

Osobiście polecam, to były naprawdę dobre dwie godziny.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Little Venice cz. 2

Ostatnia opowieść o weekendowym spacerze - była tak długa, że postanowiłam ją nieco uciąć, dziś zapraszam Was na końcówkę mojego spaceru, który znalazł swój finisz w Małej Wenecji, czyli, cichej i spokojnej przystani, którą jest dzisiaj niegdyś ruchliwy kanał, przecinający Regent's Park. Zaprojektowany przez Johna Nash'a  i otwarty w 1820 roku kanał, dziś nie pełni już żadnej użytkowej funkcji, spoczywają tu zacumowane barki, które stanowią domki letniskowe, ale często i całoroczne mieszkania ekscentrycznych Brytyjczyków.


niedziela, 24 listopada 2013

Leniwa niedziela - czyli w łózku z Arthur'em ( Conan Doyle )

Nigdy nie miałam w Polsce okazji, ani czasu przeczytać sagi o słynnym Sharlocku Holmesie. Przyznam szczerze, specjalnie mnie tez do niej nie ciągnęło. Dopiero najnowsza Hollywoodzka produkcja ( która absolutnie mnie oczarowała) zwróciła moją uwagę na tego autora. Ciągle jednak, jakoś było mi z nim, nie po drodze.


Teraz gdy jestem na tej zielonej wyspie pomyślałam sobie, że przyszła na to ostateczna pora, bo gdzie jeśli nie tu  można z największą przyjemnością spijać każde słowo, które opowiada o Anglii, dotyczy jej i samego Londynu, czyta się to zupełnie inaczej, nawet jeśli to najszczersze obelgi, niczym ta poniżej:

"W Anglii nie miałem nikogo bliskiego, byłem więc wolny jak ptak lub raczej jak człowiek z dziennym dochodem jedenastu szylingów i sześciu pensów. W tych warunkach oczywiście ciągnęło mnie do Londynu, tego wielkiego śmietniska, które z nieodpartą siłą ciągnie do siebie wszystkich włóczęgów i nierobów z całego Imperium" ( Studium w szkarłacie)




Zrobiłam sobie dziś leniwą niedzielę, zaczytując się w cykl przygód o Sherlocku Holmesie, zaczynam mój tygodniowy maraton z Conanem Doylem, w przyszłą niedziele dam Wam znać jak się skończyła moja tygodniowa randka z angielskim autorem. Co myślę o nim, tworzonych przez niego postaciach oraz klimacie jakie roztacza wokół głównej fabuły. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w następny weekend przespaceruje się po Londynie śladami autora oraz bohaterów jego najsłynniejszej sagi.


Jutro zapraszam na posta, z drugą częścią opowieści o Regent's Parku i Little Venice.

sobota, 23 listopada 2013

Regents Park, Camden Town and Little Venice - Perfect Sunday cz.1

Moja pierwsza wizyta w Londynie, zapadła mi w pamięci tak silnie, że cały czas pragnęłam tu wrócić. Zapamiętałam to miasto - jako wielkie i barwne. Nowoczesne i staroświeckie, eklektyczne i bardzo alternatywne. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułam, że mogłabym tu zamieszkać. Czy pierwsze wrażenie było błędne? Ciągle odpowiadam sobie na to pytanie. Póki co rozkoszuje się możliwością obcowania z nim i zaglądam do niego jak często to tylko możliwe. Obserwuje je wnikliwie i wyciągam wnioski, nie uważam już ( jak za pierwszym razem) by było - aż tak wielkie. By zadać kłam tym przypuszczeniom - pierwszego dnia mojej powtórnej tu wizyty, postanowiłam udać się na spacer ( którego dystans - nie jest zachęcający...). Uzmysłowił mi on jednak, że wszędzie gdzie chce mogę dojść na nogach wystarczy tylko trochę chęci i dużo wolnego czas...




Osobiście polecam - na weekendowy relaksacyjny wypad trasę obejmującą- Regents Park, Camden Town i Little Venice. Ja by lepiej poczuć miasto ( szczególnie w nogach:)) ruszyłam z stacji Londyn Waterloo i dotarłam stąd przez Trafalgar Square, do Regents Parku - wracając z Little Venice również o własnych siłach, tchnąc miasto cała sobą.

Zapraszam na pierwszą część, mojego długiego spaceru, może kogoś zainspiruje

piątek, 22 listopada 2013

Mało odkrywcze odkrycia Emigrantki 2# 11 listopada w Anglii, czyli dlaczego Brytyjczycy noszą maki? Dzień Pamięci

Gdy, któregoś dnia na początku listopada, wyszłam na ulice, zobaczyłam ludzi przyozdobionych w czerwone ... jabłka. ( tak pomyślałam) najpierw uznałam, że mijam jakąś manifestacja, gdy jednak  setna osoba z "czymś czerwonym" wpiętym w klapę płaszcza bądź marynarki przeszła obok mnie, poczułam się wyobcowana - nie rozumiejąc o co chodzi. Do końca dnia udało mi się zobaczyć niewielu ludzi, którzy nie posiadali - charakterystycznej ozdoby na lewej piersi, gdy ich mijałam wiedziałam,  że to obcokrajowcy, turyści, albo tak jak ja zupełnie zdezorientowani obserwatorzy. 

Sytuacja powtarzała się przez kilka dni, a z każdym kolejnym przybywało, czerwonych symboli przypiętych na sercu. Dopytałam więc znajomych żyjących tu dłużnej o co chodzi? Dlaczego Brytyjczycy noszą czerwone maki? ( nie jabłka jak pierwotnie mi się wydawało). Okazało się, że trafiłam na najbardziej wzruszające święto. Imponujący rytuał, wstyd mi było, że nie wiedziałam o nim wcześniej, historia tego święta i jej celebracja wzruszyła mnie bez reszty. Posłuchajcie proszę.



Dzień Pamięci/ Poppy Appeal - skąd? jak ? dlaczego?

wtorek, 19 listopada 2013

Spacer po Richmond



Przyznam szczerze, że Richmond, funkcjonowało w mojej świadomości  od zawsze nie rozłącznie jako synonim życia i twórczości Virginii Woolf. Rzadko, podczas podróży, zdarza mi się myśleć historycznie. Jako historyk mam świadomość periodyzacji, gdy spoglądam na zegarek, często łapie się na tym, że zamiast godziny widzę daty i na chwilę zastanawiam się nad jakimiś wydarzeniami z innych epok, jednak, gdy podróżuje, działam bardzo emocjonalnie. Szukam miejsc, które znacząc dla mnie coś ponad chronologię następujących po sobie kolejno wydarzeń, szukam ludzi, bohaterów, których spotkałam kiedyś na kartach powieści i w jakiś nieuchwytny sposób odcisnęli na mnie swoje piętno.




Oczywiście nie zawsze, czasem po prostu pragnę zobaczyć jakieś miejsce. Jednak, gdy podróżuje śladami literackich bohaterów, bądź częściej ich twórców,oddaje się zupełnie kontemplacji na temat autora, jego życia i emocji, jakie towarzyszyły mi podczas lektury jego dzieł, bądź dziennika. Jak pisałam w ostatnim poście, przybyłam tu zobaczyć dom Virginii, jednak gdy już zajrzałam we wszystkie okna, wypinałam się na mur sąsiedniej posesji i wcisnęłam w szczelinę by rzucić okiem na ogród. Rozmarzona i pogrążona w refleksji udałam się na spacer, bez zastanowienia, wybierając co ładniejsze uliczki.


Ostatnie miesiące nauczyły mnie pokory i wyciszyły. Doświadczenia te znajdują również swoje odzwierciedlenie w podejściu do zwiedzania. Dziś, nie muszę już wiedzieć wszystkiego o wszystkim, a wyjazd wcale nie musi być tragedią dlatego, że nie potrafię przeanalizować tak jakbym chciała najważniejszych architektonicznych obiektów w danym miejscu. Nie mam już ciśnienia, by dotknąć wszystkiego i zajrzeć do każdej dziury ( chociaż lubię wiedzieć i staram się zawsze znaleźć jakąś myśl przewodnią). Po Richmond jednak dałam się poprowadzić intuicji, spokojnie spacerując przez kilka godzin, intuicyjnie wybierając kolejne uliczki.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Richmond, Dom Virgini Woolf, Hogart House (Press)

Richmond - miało dla mnie tylko jeden synonim - Virginia Woolf i jej Hogart Press, zupełnie zlekceważyłam wielowiekową historyczną tradycje tego miejsca. Pragnęłam Zobaczyć dom Virginii, miejsce gdzie powstały jej najsłynniejsze powieści, oraz znaczna część Dziennika, pisarki. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy zaraz po wyjściu z pociągu udałam się do punktu informacyjnego, prosząc o mapę i wskazówki jak dotrzeć do domu słynnej na całym świecie pisarki, a przemiły pan powiedział mi "Niestety muszę Panią rozczarować, wiele osób o niego pyta, nie ma tam jednak nic interesującego. Za wyjątkiem niebieskiej tabliczki oznaczającej, że w domu tym niegdyś żyła pisarka i jej utalentowany mąż, nie ma nic ciekawego". Oczywiście nie chciałam mu wierzyć i postanowiłam sprawdzić to sama, tak czy siak, skoro tu zajechałam musiałam odwiedzić to miejsce.

Gdy dotarłam na miejsce po pewnych komplikacjach, okazało się, oczywiście, że przemiły pan miał racje. W tym naznaczonym historią, literacką weną i prawdziwą twórczą magią miejscu - dziś nie ma nic co mogłoby przybliżyć, żywot tej wielkiej osoby, która odcisnęła ogromne piętno na XX wiecznej literaturze. Dom dziś zamieszkały jest przez osoby prywatne,a ogród zamknięty jest dla zwiedzających odgrodzony od świata wysokim murem.


piątek, 15 listopada 2013

Tak przyznaje, jestem chora na Anglię (plany podróżnicze i podróże literackie)

Obiecałam sobie uroczyście, że nie opuszczę Anglii, nim nie zwiedzę wszystkich miejsc, o których zawsze marzyłam. Rozpiska moich weekendów jest naprawdę długa.  Na samym szczycie listy znalazły się moje podróże marzeń, na które pomysł zrodził się jeszcze w dzieciństwie bądź czasach nastolęctwa, kiedy uważałam, że to nie realne, móc stanąć nad grobem Tolkiena, czy zajrzeć w okna domu Charlotte Bronte, nie mówiąc już o dotknięciu stolika, przy którym powstały powieści Jane Austen. Nie marząc nawet o spacerze po tajemniczym ogrodzie Burnett... Marzenia są po to by je spełniać, postanowiłam więc przemierzyć wszystkie angielskie szlaki, o których od zawsze marzyłam podążając tropem autorów, bohaterów oraz ulubionych filmów,nazwijmy ich przyjaciół z przeszłości.



 W walizce mam mały stosik książek, część posiadam już pobraną w pdf, wracam do starych lektur doczytuje zapominanie fragmenty i biografie moich ukochanych twórców, by jeszcze raz przeżyć literackie wyżyny z mistrzami z przeszłości. Czy nie okaże się to zgubne?

Nie wiem. Czas pokaże. Czasem nie warto czytać powtórnie ulubionych dzieł, które pozostawiły po sobie jedyny niepowtarzalny ślad, innym razem jednak, powtórna lektura pozwala odkryć drugie dno, przeczytanych niegdyś tekstów, nowy kontekst, większą głębie. Zdarza się jednak, że odkrywamy wielką pustkę,w miejscach, które kiedyś stanowiły dla nas wyżyny ... Miejmy nadzieje, że tak się nie stanie, gdy zanurzę się po raz kolejny w mojej ukochanej Jane Earl czy Dumnie i Uprzedzeniu.



środa, 13 listopada 2013

Czwartkowy targ w Epsom

Życie na przedmieściach toczy się własnym rytmem, któregoś dnia, przypadkiem natrafiłam na targ. Uwielbiam wszelkiego rodzaju targi ( co chyba widać, po powracającym na bloga niczym bumerang motywie). Kocham obserwować ludzi, w ich naturalnym środowisko, porównywać serwowane towary i próbować lokalnych specjałów. Możliwość przyglądania się mieszkańcom Epsom i ich codziennym/ cotygodniowym rytuałom pozwala mi lepiej poznać ta lokalna społeczność, ale przede wszystkim nacieszyć oko swojskością tego obrazu.




sobota, 9 listopada 2013

Epsom w hrabstwie Surrey

Dziesięć dni temu spakowałam swoje życie w 23 kilowa walizkę i przeniosłam się do małego miasteczka w hrabstwie Surrey - którego nazwy nigdy wcześniej nie słyszałam na uszy. Dlaczego? Bo odkąd odwiedziłam Londyn marzyłam by stać się choć na chwilę częścią tej wielkiej metropolii. Epsom daje mi poniekąd taką szansę, mieszkam 36 minut drogi od miasta miliona możliwości, w domku na przedmieściach, na osiedlu, które do złudzenia przypomina mi dzielnice, w której mieszkał Harry Potter. Czego chcieć więcej?




piątek, 8 listopada 2013

Kolejny pierwszy raz...

Kolejne nowe doświadczenie za mną, wczoraj pierwszy raz w życiu zmuszona byłam spędzić samotnie noc na  lotnisku, padło na Stansted. No dobra, nie do końca samotnie, przez całą noc dzielnie towarzyszyła mi Jane Austen i jej "Sandition" oraz inne niedokończone opowieści rodem z Surrey ( którym poświecę osobny wpis). Jak oceniam ten wysublimowany hotel? Bezpieczny, czysty i naprawdę przyjemny, żałowałam tylko, że nie mam karimaty, poszłabym wówczas w ślady dziesiątek innych turystów, drzemiących tu w najlepsze. Jeśli macie jakiekolwiek obiekcje przed tego typu eskapadami wyzbądźcie się ich w trzy migi, to tani bezpieczny, chociaż średnio wygodny system, jedną noc można jednak wytrzymać.


niedziela, 3 listopada 2013

Mało odkrywcze odkrycia Emigrantki 1# moje spostrzeżenia na temat: pogody, mody, lifestylu



1. Anglicy nie odczuwają chłodu! 
Uważam to za fakt, którym naukowcy powinni się dokładnie zająć i przebadać go, Nagroda Nobla murowana! To jest nie możliwe, oni na pewno posiadają jakąś formę zmutowanych komórek, które odpowiadają za odczuwanie chłodu. Słoneczny dzień oznacza, że chodzi się w letnich butach, bądź półbutach t-shircie i rozpiętym płaszczu (niezwykle stylowo i gustownie) jednak ( cholera jasna!!) ta słoneczna pogoda - oznacza jednocześnie porywisty wiatr i odczuwalną temperaturę 8 stopni ! ( ja dla uzupełnienia obrazu w tym samym czasie (niestety mało stylowo) mam na sobie trzy szaliki, golf, parkówkę, długie spodnie i dwie pary skarpet w hunterach... w tym jedne wełniane, i co? i w cale nie jest mi gorąco! Jednocześnie jednak niezwykle zazdroszczę im tego, że mogą wyglądać tak stylowo, nie zachorować, nie zamarznąć.. nie umrzeć z zimna!!!

2. W Anglii nie ma jesieni! 
W Polsce drzewa już dawno zmieniły kolor na złoty, rudy, czerwony, aż wreszcie prawie zupełnie wyłysiały. A tu? Prawie wszystkie ciągle jeszcze są zupełnie zielone, tylko kilka jest lekko żółtych, nie ma mowy o zadnym ( przedwczesnym ) łysieniu! Trawa ciągle ma intensywnie zielony kolor mimo, że mamy pierwszy tydzień listopada.



3. Londyńczycy są stylowi.
Życie w dużym mieście zobowiązuje do dbania o siebie, wiem, rozumiem. Jednak tu nie jest to wymuszona elegancja, raczej sprytnie zmontowany luz, który pozwala niewielkim nakładem czasu uzyskać ciekawy eklektyczny efekt. Setki stylów, mieszanka kulturowa i estetyczna, wszystko to wpływa na wygląd tych ludzi. Inny, ciekawy, zadbany. Nawet nastolatki jadące rano do szkoły wyglądają po prostu stylowo, jak dziewczęta z katalogu top shopu. Taka mieszanka lolity, punka i casualu. Wszystko to daje naprawdę ciekawy efekt. Kobiety w stylowych płaszczach i skórzanych spileczkach, młode mamy w luxnych sportowych ubraniach ( wcale nie naciągniętych dresach). Ale przede wszystkim mężczyźni... Ach Ci mężczyźni. Dawno nie widziałam tylu stylowych, zadbanych mężczyzn w jednym miejscu!

4. Angielskie pociągi raj na ziemi- moja nowa miłość.
Przyjeżdżają na czas, są świetnie logistycznie rozplanowane, czyste, pachnące i naprawdę punktualne. Wiem, że to nic nadzwyczajnego, jednak przeskok z polskiej (pkp-owskiej) rzeczywistości w ten świat brytyjskiej kolei jest dla mnie ciągle czymś niebywałym!




5. Weekend czas celebracji, - czyli wychodzimy na ulice, biegamy w parku, jemy na miescie
Coś czego w Polsce nie ma: Ludzie. Bardzo śmieszne wiem. Jednak, gdy przespacerujecie się po Oxford Street w sobotnie popołudnie, albo zajrzycie do Hyde Parku w weekend zrozumiecie o co mi chodzi. W porównaniu z tłumami jakie wypływają tu na ulice, rozlewają się po parkach - Polska wydaje się krajem wyludnionym. ( tak wiem, ze cześć Polaków siedzi własnie tu i wylewa się na londyńskie ulice, być może tu powinniśmy wiec szukać źródła problemu (:P)). Tu ludzie naprawdę korzystają z weekendu. Nie pucują swoich domów, nie gotują obiadu, tylko spacerują po miesicie, robią zakupy ( dla przyjemności) jedzą obiad w knajpce, czytają książkę w parku razem z rodziną albo rozgrywają mecz z przyjaciółmi. Naprawdę wykorzystują swój wolny czas w stu procentach. Ciesząc się życiem. To jest naprawdę inspirujące.



Dobra miało być o Katowicach, o inspirujących miejscach na śląsku, ale jak widzicie, wylądowałam w Anglii. I zamiast krążyć po Katowickich nowych miejscach, obserwuje tu życie Anglików, Polonii i podziwiam wszystko co się da, starając się wykorzystać każdą chwile, by zobaczyć to co jest do zobaczenia, spróbować tego co tylko się da ( zrobić, zjeść, doświadczyć). To moje luźne spostrzeżenia, którymi będę sie z Wami dzielić. Mozecie sie nie zgadzać z nimi, pisze jednak na świeżo, przypuszczam, ze tego typu spostrzeżenia zmieniają się z czasem:)

ps. Zdjęć nie ma, bo nie ma kabla USB, w sb uzupełnię posta o barwne zdjęcia londyńskiej ulicy.

piątek, 1 listopada 2013

Cmentarz na Rosie

Wszystkich świętych to zawsze bardzo refleksyjny dzień. Wiele osób nie znosi cmentarzy, są tacy, którym są one obojętne, są jednak ludzie, którzy uważają je za urokliwe i pełne specyficznego romantyzmu. Za każdym razem gdy odwiedzam nowe miejsce, staram się chociażby na chwilę zajrzeć na cmentarz. Pozawala mi to dowiedzieć się wielu rzeczy na temat społeczności żyjącej w odwiedzanym, przeze mnie miejscu.



Stan grobów, inskrypcje, estetyka nagrobków i styl w jakim są wykonane oraz czym są przystojne - wszystko to sprawia, że można czytać z nich jak z otwartej książki. Odwiedziłam w tym roku ogromna ilość nekropoli, w każdym z odwiedzanych państw starałam się zajrzeć na cmentarz. W pamięci szczególnie zapadły mi jednak dwa. Maleńki cmentarz znajdujący się małej norweskiej mieścince, której nazwy nie pamiętam, jakieś 80 kilometrów od Nordkapp,( o którym opowiem innym razem) oraz romantyczny Wileński cmentarz na Rosie, obok, którego ciężko przejść bezrefleksyjnie.

Jakiś nieuchwytny czar tego miejsca sprawia, że cały czas marzyłam o tym by usiąść na tej zielonej polance i przeczytać, tu w tym miejscu "Pana Tadeusza" od deski do deski. To bardziej niż gdziekolwiek indziej czułam polskość tej litewskiej ziemi.  Po głowie krążyły mi wszystkie frazy z wierszy Mickiewicza i nawet nielubiany przeze mnie Słowacki przypomniał mi się z swymi Kamieniami na szaniec. Nagle wszystkie "dziady", "Świtezianki" i "mędrca szkiełko i oko..." w jednej chwili zalały mnie falą romantyzmu.