piątek, 29 sierpnia 2014

Spacer po Warszawskiej Ochocie/ tęsknota za polska archotekturą



W sierpniu postanowiłam raz jeszcze zawitać do stolicy, tym razem zatrzymałam się u mojego przyjaciela. ze studiów. Tym zrządzeniem losu, krótka wizyta na Ochocie zmieniła się w stały pobyt.

Cały ostatni tydzień sierpnia, korzystając z najlepszej pogody, spędziłam snując się raz samotnie, raz z Marcinem, po okolicy. Już dawno żaden widok nie sprawił mi tyle radości, co polski socrealizm. Anglia zmęczyła mnie niemiłosiernie swą ( delikatnie rzecz ujmując) specyficzną architekturą. Stęskniłam się za prawdziwym modernizmem, secesją i o dziwo barokiem. Jeszcze ciągle zdarza mi się wchodzić do przypadkowych kościołów i tchnąć ich polską, swojską atmosferę. Wyjechałam na emigracje by odpowiedzieć sobie na pytanie czego od życia chce. Co mam dalej z sobą zrobić? Gdzie  jest moje miejsce na ziemi? Miałam w planie, przetestować kilka wariantów: Anglię, Norwegię, Australię. Pobyt na zielonej wyspie uświadomił mi jednak, że nawet jeśli chce zobaczyć wszystko, to lubię wracać do Polski i na ten moment to tu jest mi dobrze i tu chce zostać. Nie mówię nigdy i na zawsze. Myślę, że wyleczyłam się z tych frazesów, wiem jednak, że tu i teraz to w Warszawie czuje się dobrze i odnalazłam spokój, którego nie mogłam zaznać w UK.

Ochota, w której  zatrzymałam się na jakiś czas, urzekła mnie swoim urokiem. Mieszkam tuz nieopodal Grójeckiej, którą, w przypływie sił maszeruje na nogach pod sam Pałac Kultury, mogąc obserwować zmieniające się architektoniczne style. Tchnąć polski klimat i swojskość, za która tęskniłam.

środa, 20 sierpnia 2014

Warszawa. Palmiry - wehikuł czasu, który biczuje nas historią

Z natury, nie lubimy muzeów historycznych, a wspomnienie szklanych gablotek, z reliktami pamięci, budzi w nas szczere znudzenie. Jakiś obłupany, przerdzewiały osiem wieków temu kawałek metalu robiący za miecz, wygięta moneta, która dawno straciła wartość, czy kawał sukna, którego pierwotny kolor pozostaje zagadką. Przypuszczam, że to nie tylko moje wspomnienia z wizyt w historycznych muzeach, jakie fundowali nam rodzice i nauczyciele w podstawówce, pragnąc przybliżyć nam przeszłość.
Idea naprawdę zacna, jednak jak zainteresować odbiorcę, gablotką pełna śmieci? Ciężko. Nawet mnie magistra historii ( sic!) zupełnie to nie interesuje. Nigdy nie odwiedzam muzeum historycznych, w obawie by nie spotkać brzeszczotów, łuków, gilotyn i innych cudownych wynalazków białego człowieka, które przyprawiają mnie o ciarki na plecach.  



Skąd więc Palmiry? Wspomniana w moim ostatnim poście Sylwia, absolwentka muzealnictwa, była zauroczona Palmirami. Mówiła o nich z takim zaraźliwym przejęciem, że aż sama zapragnęłam zobaczyć to miejsce, zapominając, że przecież nie lubię, że unikam, że nie.. Wszystkie zwyczajne ale, odstawiłam na bok i dałam się porwać w ten piękny słoneczny dzień na obrzeża Warszawy, do Kampinowskiego Parku Narodowego, gdzie pośród przepięknych polskich lasów,  niebiańskiej zieleni, dokonywano jednych z największych aktów ludobójstwa.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Warszawa alternatywnie. refleksja na temat podróżniczej psychozy.

Jestem historykiem, w pewniej mierze tez i historykiem sztuki, zawodowe spaczenie przez lata gnało mnie w maniakalnym baranim pedzie pod wszystkie pomniki pamięci, kościoły i muzea. Nie zobaczone, nie odhaczone - sprawiały, że odwiedzone miasto nie mogło być uznane za "zaliczone". Nie odwiedzone w pełni, nie znane, właściwie to wstyd mi było przyznać się,że gdzieś byłam jeśli nie potrafiłam wyliczyć kilkunastu kościołów i ich budowniczych, głównych kierunków architektonicznych w danym miejscu, opowiedzieć historii danego miejsca i wymienić sławnych ludzi, których szlaki przecięły się w miejscach, które odwiedziłam.


Nie mówię, że to złe. Uwielbiam wiedzieć co oglądam, czytać przed wyjazdem zbeletryzowane opowieści o mieście i ludziach, a także zapoznawać się z historią danego miejsca od podszewki, tak by przeżyć je dogłębnie, całkowicie się w nim zatracając. To cudowne, jednak - w momencie, gdy wrzuciłam sobie na luz, poznałam nowy sposób odkrywania miasta. Nie ma już we mnie tego wewnętrznego chorobliwego strachu, że : "nie zdążę, nie zrozumiem, nie zobaczę..." . Nie zdążę? To świetnie będę miała powód, żeby wrócić. Nie zrozumiem? To z miłą chęcią doczytam w domu, jeśli będę miała czas.
Uwolniłam się od własnych paranoi, od demonów perfekcjonizmu i psychozy, którą sama potrafiłam spieprzyć każdą chwile na wyjeździe, odbierając sobie radość ze zwykłego bestroskiego obcowania z nowym miejscem.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Zakochaj się w Warszawie, pokaz fontann, mariensztat i inne cuda

Warszawa jest zachwycająca. Za każdym razem, z każdą kolejną wizytą, rozkochuje mnie w sobie co raz bardziej. To nie będzie post obiektywny. Zachowuje się jak zakochany szczeniak, jak bym była totalnie odurzona, z rzeszą, nie okłamujmy się, jestem!  Totalnie, zauroczona, czarem tej uroczej rozkwitającej mieścinki, która przypomina mi odważną, nowoczesną, galopującą w stronę zmian, a przy tym wszystkim dziwnie swojską a zarazem awangardową, pełną sprzeczności, uroczą kobietę, którą można kochać i nienawidzić, nie można jednak pozostać na jej względy obojętnym.





Za każdym razem, gdy się tu zjawiam, jest lepiej, co raz lepiej. Miasto nie zatrzymuje się ani na chwilę, zmiany, udoskonalenia, postęp. Byłam na zachodzie, mieszkałam tam - i wyleczył mnie ów cudny zachód z kompleksów polskości. Powiem więcej, po kontakcie z bylejakością, brudem i stagnacją owego zachodniego Edenu, doceniam Polskę. Bardziej niż kiedykolwiek. I cieszy mnie jak nic innego na świecie, to nasze dążenie do doskonałości. Ta czystość, renowacja, pomysłowość i poczucie bezpieczeństwa. Może to pozorne, ale tak czuje, odwiedzając naszą stolice, jako turystka. Każdorazowo, dostrzegam coś nowego co warte jest tysiąc słów, które wyrzucam z siebie, w niemal dławiącym potoku, gdy odpalam skype i dzwonie by zdać relacje swoim przyjaciołom. Cudowne metro, odrestaurowany rynek, piękne parki Ach!!  Mogę tak bez końca. Ostatnim razem to Helsinki zrobiły na mnie takie ważenie.

To jakiś nieuchwytny fluid, którego nie potrafię nazwać, to bardziej synonim osobowości, która w danym mieście wyczuwa niż jego rzeczywistego piękna, ale bez względu na to jak przyjdzie mi je nazwać - krzyczę raz jeszcze Warszawa ma to coś!