W pewien mroźny styczniowy wieczór, gdy ze wszech stron obłożona byłam książkami starając się opanować materiał do jednego z moich 12 egzaminów w minionej zimowej sesji - wpadłam na pomysł zorganizowania samodzielnie wyprawy. Ponieważ podczas nauki wszytko mnie rozprasza, szybko efekty tego braku koncentracji przerodziły się w cały zeszyt pomysłów na wyprawę... Postanowiłam, że jeśli nie spróbuje teraz, to zawsze już będę odkładać na później tego typu plany. W tajemnicy przed mężem chcąc zrobić mu niespodziankę na pierwszą rocznice ślubu z pomocą moich znajomych zarezerwowałam hostele. Na pierwszy ogień zdecydowałam się na państwa ościenne.
Na świeżo byłam po egzaminie z historii najnowszej, w której sporo miejsca poświecono tematowi Trzeciej Rzeszy nie trudno więc się dziwić, że pragnęłam poczuć atmosferę miasta, w którym zasiano ziarno zła i zniszczenia. Popatrzeć na mury, które widziały najważniejsze wydarzenia historii XX wieku - te z przed 70 lat czy też te z przed 21. A ponieważ jestem przeciwna wracaniu tą samą trasą chciałam zrobić pętle, niewielką ale sensowną. Zaplanowałam więc, że wyruszymy do Berlina pociągiem z Poznania, a następnie przejedziemy do Pragi, zatrzymując się po drodze w stolicy Saksonii Dreźnie. Z Czech wrócimy bezpośrednio do Sosnowca.
Byłam tak podekscytowana planami wyjazdu, że po kilku dniach nie mogłam już wytrzymać tajemnicy i wygadałam się mężowi.. Nawet to i lepiej miał czas nastawić się pozytywnie do mojego pomysłu. Uzgodniliśmy, że jeśli podróżowanie na własna rękę się nam nie spodoba to będzie to pierwszy i ostatni raz i zdamy się na biura podrózy.
Miesiące mijały ja dopięłam plan na ostatni guzik, przeczytałam wiele pozycji literackich by móc prawdziwie przeżyć tą podróż. By poczuć dogłębnie atmosferę miejsc, które przyjdzie nam zobaczyć i podziwiać z pełnym zrozumieniem zabytkowe obiekty, ale i móc zobaczyć to czego nie widać gołym okiem. Zobaczyć postacie z przeszołości, oczyma wyobraźni ujurzeć bohaterów eposów osadzonych w zabytkowej części miasta. Czy też tłumy protestujących przeciwko herezji Jana Husa bądź komunistycznemu reżimowi. Tego chciałam. Chciałam by podróż ta nie była jedynie fizyczną tymczasową zmianą miejsca zamieszkania - ale mistycznym, głębokim duchowym doznaniem będącym wynikiem spotkania fikcji z rzeczywistością.
W dniu wyjazdu, chciałam sprawiać wrażenie zadowolonej i zrelaksowanej, ale w rzeczywistości zżerał mnie stres, chciałam się położyć na chwilę przed wyjazdem, żeby zregenerować siły, ale nie mogłam, pojawiły się setki obaw, które wcześniej wydały mi się absurdalne i na starcie je odrzuciłam teraz motały się po mojej wyobraźni nie dając mi zmrużyć oka. O godzinie 00:57 ruszyliśmy nocnym pociągiem do Poznania. Jeśli powiem, że byłam pełna obaw - to skłamie, byłam jedną wielką obawą! Pojawiły się wątpliwości czy dobrze zrobiłam planując tą podróż - cichy głos podpowiadał mi, żeby się wycofać i wygodnie wyłożyć we własnym łóżeczku. Ale przypomniałam sobie, że przed każdą ważną życiową decyzją, czy tez na chwile przed realizacją długo wyczekiwanych planów - pojawia się u mnie pragnienie ucieczki. Tak było gdy stałam pod salą z obrazem Gustawa Klimta bojąc się rozczarowania, czy też przed pierwszym dniem na studiach... Walcząc z swym wewnętrznym głosem, jednocześnie musiałam na zewnątrz zachować zimną krew by nie zniechęcić mojego męża - nie zbyt entuzjastycznie nastawionego do całej eskapady. Wzięłam się w garść i powiedziałam do siebie w duchu - "z własnej winy znalazłaś się na tym zasranym Szczakowskim peronie, który ze wszech stron śmierdzi szczochami i teraz poniesiesz konsekwencję swoich decyzji - DOROŚNIJ!"
Uspokoiłam się nieco i w pociągu zasnęłam uśpiona stukotem pociągu. Kontrola biletów -okazała się pierwszym problemem. Przemiła panienka z okienka na Krakowskim Dworcu sprzedała nam nie do końca odpowiednie bilety. Na szczęście uprzejmy konduktor poczynił z tyłu adnotacje długości rozprawki z testu gimnazjalnego i puścił nas dalej. Rano zajechaliśmy do Stolicy Wielkopolski. Dworzec główny w Poznaniu okazał się jednym wielkim placem budowy. Przez reorganizacje na dworcu o mały włos, a wsiedlibyśmy do pociągu, który jechał z Berlina do Warszawy zamiast na odwrót. Po tej nieznacznej pomyłce, która mogła zakończyć się fatalnie byliśmy już znacznie ostrożniejsi. Pociąg przyjechał punktualnie. Był piękny i nowoczesny, a jego wnętrze bardziej przypominało pokład samolotu niż polskie wynędzniałe TLK.
Cała podróż trwała ponad 2 godziny i wiodła przez urocze wielkopolskie równiny, które po kilkudniowych deszczach - zachwycały niemalże fluorescencyjna zielenią traw. Pierwszą niemiecką stacją - był Frankfurt nad Odrą, którego typowa niemiecka stacja (o czym mieliśmy się przekonać przez kolejne sześć dni) urządzona w minimalistycznym - funkcjonalnym i estetycznym stylu niebotycznie kontrasytowała z prostymi "stacyjeczkami" - przy polskich torach.
Dotarliśmy na miejsce około godziny 13. Pierwszym miejscem jakie zobaczyliśmy w Berlinie był Ostbanhof (zachodni dworzec). Spotkanie to trudno nazwać - udanym pierwszym wrażeniem... Dworzec wydał mi się monstrualnie wielki. Pomimo, ze zazwyczaj nie mam najmniejszych problemów z mapą nie potrafiłam ogarnąć planu komunikacji miejsckiej, ani zakupić biletu na wybraną przez siebie stacje! A do tego wszystkiego nikt z zaczepionych przeze mnie ludzi nie mówił po angielsku ! Niemcy w większości, jak zauważyłam mówią swoją własną wersją zniemczonego angielskiego, który nijak się ma do akademickiego języka, nie da się ukryć, że znacznie utrudniało to komunikacje. Chciałam kupić bilet jednak, ani uprzejme małżeństwo holendrów ani 5 innych osób nie potrafiło odpowiedzieć na moje pytanie - dlaczego nie mogę kupić biletu do interesującej mnie stacji? Po pierwszych traumatycznych doznaniach i poczuciu niemocy, które w pewnym sensie okazała się całkiem ekscytujące, uporaliśmy się z problemem dzięki pomocy pani konduktor pilnującej porządku na stacji - językiem wykorzystywanym w tym dialogu był migowy! Dowiedziałam się, że automat z którym toczyłam uporczywy bój przeznaczony był na trasy daleko bieżne.Okazało się, że to wszytko całkiem proste :) i po krótkim instruktarzu poczułam jak fala oświecenia zalewa mój umysł. Jednak to nie koniec problemów. Gdy już wsiedliśmy do odpowiedniego S-banu i na przesiadkę przejechaliśmy z Alexanderplatz do naszej dzielnicy Kreuzberg ( Linrechtstrasse) - zaczęło się niemal godzinne poszukiwanie Hostelu, przemoknięci i zmęczeni z poturbowanymi walizkami wreszcie odnaleźliśmy adres naszego nowego lokum.
Po tych przejściach byliśmy wyczerpani i nie da się ukryć rozczarowani pierwszym wrażeniem tego miejsca. Pogoda nie nastrajała do zwiedzania. Nawet mój entuzjazm lekko opadł..
Pierwszej nocy nie mogłam się oprzeć ciągłemu rozmyślaniu o przeszłości tego miasta. Niemalże widziałam postacie, które żyły w naszej kamienicy. Zastanawiałam się, po której stały stronie przed 33 i po? Długo nie mogłam zmrużyć oka wyobrażając sobie walki, które toczyły się na ulicach, które widziałam ze swojego okna. Zasnęłam z poczuciem niemalże namacalności historycznej aury tego miejsca...
i jak zawsze bałam się rozczarowania, które może przynieść bliższe poznanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz