piątek, 6 września 2013

Koniec Bengalskiej przygody? Na pewno nie:)

Wraz z końcem sierpnia moi przyjaciele z Bangladeszu Saad i Saleh opuścili mój dom. Dla wszystkich było to okropnie przykre, przyzwyczailiśmy się do chłopców, tak bardzo, że gdy wyprowadzili się, a moje mieszkanie zostało puste, nie chciałam się tam wprowadzać, długo jeszcze po ich wyprowadzce patrzyłam w okna ich ( właściwie to mojego) mieszkania i zastanawiałam się co robią...



Muszę przyznać, że cały pomysł z wynajęciem mieszkania studentom z Azji był mocno szalony. Pamiętam jak dziś, ten przełomowy dzień, gdy siedzieliśmy rodzinnie w altanie na ogrodzie, a ja zapytałam nieśmiało czy mogę wynająć moje mieszkanie w moim domu rodzinnym. Gdy moja (z natury surowa) Babcia powiedziała, że tak, zapytałam jeszcze nieśmielej, czy mogę wynająć je studentom z... ( to już prawie wyszeptałam) z Azji? Na co popatrzyła na mnie badawczo, spojrzała na mojego dziadka, który nie czekając na jej reakcje, zapytał skąd dokładnie są? Odpowiedziałam, choć wstępnie miałam w planie jakoś zagadać temat - zebrałam się w sobie i powiedziałam; - Z Bangladeszu. Uznałam wówczas, że wszystko mi jedno, niech się dzieje co chce, muszę to rozegrać z nimi w otwarte karty, nie ukrywam, że spodziewałam się najgorszego. A tu? Zaskoczyli mnie jak nigdy. Mój Dziadek ( najlepszy człowiek na świecie) popatrzył na mnie tym swoim ciepłym wzrokiem i odparł szybko - o! to będą zdolne, dobre chłopaczki!



Nie mogłam wyjść z zadziwienia, decyzja zapadła w minutę. Musze przyznać, że byłam z nich niezwykle dumna! Mam wielu znajomych, którzy mają fajnych, miłych, ciepłych dziadków, ale żaden z nich nie ma tak postępowych dziadków, którzy przyjęli by pod swój dach bez żadnych uprzedzeń studentów z Bangladeszu i co więcej otoczyli ich ciepłem i sympatią! ( pomimo braku znajomości języka).



Sad i Sahel, zresztą jak i ja wzruszaliśmy się na lotnisku... jak dzieci, całe szczęście, że żyjemy w XXI wieku, a Sztokholm ( gdzie chłopcy obecnie mieszkają) wydaje mi się leżeć bliżej niż Poznań! ( dzięki Ci Boże za te wspaniale czasy!)


Sada odwiedził Daniel, fantastyczny człowiek, który przemierzył cala Europe autostopem!
Polski akcent z mojej strony - ziemniaki pieczone:)











Najmłodszy członek imprezy, moja mała ruda Bratanica:*

Zanim jednak pożegnaliśmy się na lotnisku, chłopcy zorganizowali dla mnie i moich znajomych małe przyjęcie w ogrodzie. Mimo, że było nas niewiele, stół zastawiony był jak na przyjecie 30 osobowe, najgorsze jest to, że wszystko pochłonęliśmy praktycznie tego wieczora! W życiu nie byłam tak przejedzona.
Cudowny wieczór, zakończył się przeniesieniem imprezy do mojego mieszkania, nie ukrywam było to dla mnie ciekawe doświadczenie móc, być gościem u siebie w mieszkaniu. Sad, który gra w czterech rożnych zespołach, zagrał i zaśpiewał dla nas. Nie da się ukryć, że atmosfera była obłędna. Dziękuje Chłopcy!







Gdy wyjeżdżaliśmy, była ulewa, a ja jak i ta pogoda ryczałam jak bóbr! To było dla mnie niesamowite doświadczenie, móc obcować z Sahelem i Sadem, jeść ich potrawy, rozmawiać o religii i poglądach społecznych. Couchsurff po raz kolejny okazał się prawdziwym prezentem od losu. Następne spotkanie - w Sztokholmie, mam nadzieje, już niedługo:) A później kto wie może odwiedzę ich w Bangladeszu:)!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz