sobota, 23 listopada 2013

Regents Park, Camden Town and Little Venice - Perfect Sunday cz.1

Moja pierwsza wizyta w Londynie, zapadła mi w pamięci tak silnie, że cały czas pragnęłam tu wrócić. Zapamiętałam to miasto - jako wielkie i barwne. Nowoczesne i staroświeckie, eklektyczne i bardzo alternatywne. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułam, że mogłabym tu zamieszkać. Czy pierwsze wrażenie było błędne? Ciągle odpowiadam sobie na to pytanie. Póki co rozkoszuje się możliwością obcowania z nim i zaglądam do niego jak często to tylko możliwe. Obserwuje je wnikliwie i wyciągam wnioski, nie uważam już ( jak za pierwszym razem) by było - aż tak wielkie. By zadać kłam tym przypuszczeniom - pierwszego dnia mojej powtórnej tu wizyty, postanowiłam udać się na spacer ( którego dystans - nie jest zachęcający...). Uzmysłowił mi on jednak, że wszędzie gdzie chce mogę dojść na nogach wystarczy tylko trochę chęci i dużo wolnego czas...




Osobiście polecam - na weekendowy relaksacyjny wypad trasę obejmującą- Regents Park, Camden Town i Little Venice. Ja by lepiej poczuć miasto ( szczególnie w nogach:)) ruszyłam z stacji Londyn Waterloo i dotarłam stąd przez Trafalgar Square, do Regents Parku - wracając z Little Venice również o własnych siłach, tchnąc miasto cała sobą.

Zapraszam na pierwszą część, mojego długiego spaceru, może kogoś zainspiruje



Zaraz po wyjściu z dworca Waterloo przywitał mnie widok symetrycznie ułożonych rowerów  i radosna przemiła pop -artowska krowa Andy'ego Warhola. 
Anglicy, których widzieliście w ostatnim poście, sami się napatoczyli, gdy zobaczyli, że fotografuje dworzec, rowery i krowę ( za ich plecami) wskoczyli przed mój obiektyw, krzycząc, bym im też zrobiła zdjęcie. Dobrze, się stało, bo miałam dzięki nim żywy przykład "Poppy Day'.

Gdy tylko przeszłam na druga stronę ulicy, za mostem przywitał mnie szumny gwar co weekendowego marketu, z żywnością z rożnych (jeśli nie wszystkich!) stron świata, raj dla podniebienia. Stragany ciągną się wzdłuż mostu, zaraz przy teatrze narodowym. Kontynuacja targowiska, jest na promenadzie, ciągnąc się od Londyn Eye po most. Kupić tu można wszystko, hiszpańską paelle, francuskie croissanty, angielskie śniadanie, polskie piwo i kiełbasę, bengalskie placki robione na głębokim tłuszczu, belgijskie gofry,włoskie lody, tajskie specjały, amerykańskie fast foody, generalnie wszystko o czym wasze podniebienia mogły by zamarzyć. Wygląda to wygląda pysznie i cudownie pachnie. Można spędzić tu całe przedpołudnie i czuć się jakby się odbyło podróż ( przynajmniej kulinarną) dookoła globu.



Stąd powolnym krokiem przeszłam przez Trafalgar Square ( gdzie zaskoczył mnie niebieski kogut) i przecinając Picadilly znalazłam się na Regend's Street, ulicy zalanej po brzegi ludźmi, którzy spędzają swój wolny czas, spacerując po mieście, odwiedzając puby, czy po prostu chodząc po sklepach. Ludzie po prostu przelewają się na chodniku, a tego dnia także i na ulic, na której ruch był zamknięty z powodu widowiskowych pokazów jakiś nowoczesnych samochodów. 

W Londynie już na początku Listopada zawisły nad Oxford Street śnieżne kule, (ale o ozdobnych sklepowych wystawach chciałam opowiedzieć osobno, bo naprawdę jest czym mówić.)



Zmierzając w stronę Regent's Parku, przypadkiem natrafiłam na siedzibę BBC ( aaa!! To własnie BBC odpowiada za produkcję moich ukochanych ekranizacji powieści Jane Austen)




Sam Regent's Park jest bardzo przyjemny, jednak prawdopodobnie z powodu pewnego oddalenia od centrum, mniej tłumnie odwiedzany niż popularni Hyde Park. Tu po raz pierwszy miałam okazje przyglądać się prawdziwej grze w w rugby. Niestety nie widzę w tym nic pociągającego, same zasady, również sa dla mnie zupełnie nie zrozumiałe.
Gdy dotarłam na Camden Town, przywitał mnie widok, przywołujący wspomnienia z Mojej wiosennej podróży do Londynu i odwiedzin Portobello Road. Wówczas, pierwszy raz miałam okazje zobaczyć taką mieszankę kultur, zetknąć sie z prawdziwym targowiskiem i ten nieuchwytny klimat takich miejsc.





Jakie jest Camden Town? 
Jest różnorodne, tak naprawdę to nie jedno, a sześć położonych blisko siebie targowisk, w pewnym momencie, można się pogubić, na którym w chwili obecne się jest, bowiem ich granice przebiegają dość płynnie. Można tu kupić każdą rzecz! Tu naprawdę można zjeść wszystko co sobie zamarzymy, a najlepsze jest to, że meksykańskie buritto serwują nam na naszych oczach, rodowici meksykanie, chińszczyznę podają Chińczycy, a Polacy mają tu swoje budki z kiełbasą i pierogami ( Nie Mamuś, nie zjesz tu pierogów!). Sama pragnąc poznać po kolei wszystkie smaki, które omijały mnie przez lata, gdy bałam się próbować wszelkich nowości - zafundowałam sobie własnie meksykańskie danie burrito. Było ciekawe, ale trochę bez smaku, zainspirowało mnie jednak do zrobienia własnej wzbogaconej wersji w domu, ( pokaże ją, razem z przepisem, któregoś razu). W którymś momencie strasznie się rozpadało, mój obiad - zajadłam więc elegancko dłubiąc plastikowym widelcem , stojąc pod mostem razem z zażerającymi się kuchnią całego świata ludźmi, robiącymi to samo co ja, czyli nie zważając na pogodę, pałaszując egzotyczne jedzenie, chroniąc się przed deszczem, jednocześnie obserwując tłum przelewający się po targowiskach i ulicy.



Najstarszą część - stanowi Camden Lock , to tu w 1975 roku uruchomiono pierwszy targ staroci. dzisiaj można tu kupić artefakty z całego świata, ja "choruje' już od dłuższego czasu na te marokańskie torby, jeśli nie uda mi się wyskoczyć tam i przywieźć sobie samej jednej stamtąd, zaopatrzę się w nią zapewne tu. Piękna pachnąca skóra!









Gdy przyglądałam się jak meksykańscy chłopcy, robią moje burrito by móc wiernie je odtworzyć w domu, w pewnej chwili, zwróciły moja uwagę piękne turkusowe płytki, którymi była obłożona witryna sklepu po przeciwnej stronie ulicy. Gdy się jej lepiej przyjrzałam okazało się, że to sklep "Irregular Choice". Przez moment szukałam w czeluściach pamięci tej setki razy wymawianej niegdyś przeze mnie nazwy. W momencie, gdy uzmysłowiłam sobie - co to znaczy, uśmiechnęłam się szczerze do witryny z ekscentrycznym obuwiem. Otóż, wiele lat temu, gdy była mniej więcej w II liceum, ubierałam się bardzo dziwacznie, wyszukując ciągle jakiś udziwnień, które swoją nietypową formą mógłby zaszokować innych. Na liście moich największych, wówczas marzeń była wizyta w tym sklepie, który wówczas (nie wiem jak dziś, nie sledze już tego brandu) posiadał jedyny swój sklep w realu - własnie tu w Londynie. Historia jest banalna, ale uzmysłowił, mi, że marzenia potrafią się "przeterminować", a te, które zrealizujemy po czasie, nie dają nam radości, ani nawet satysfakcji. Możemy nawet przejść koło nich (dosłownie, tak jak ja w Camden) niemalże obojętnie. Refleksja ta, uzmysłowiła mi , ze trzeb się spieszyć z realizacją własnych marzeń. Pchnęło mnie to tylko do szybszego podejmowania decyzji ( efektem czego kilka kupionych biletów na angielskiego mega busa i świąteczny trip).















Po czterech godzinach spaceru pośród targowego gwaru uciekłam nieco znużona w wąską uliczkę biegnącą nad kanałem docierając tym sposobem do Little Venice, ale o tym następnym razem.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Camden, pomimo, że dla wielu osób to symbol komercji i kiczu.
    A Regent's Park to mój numer jeden, Hyde Park może się przy nim schować :)

    OdpowiedzUsuń