czwartek, 5 lutego 2015

Mój Mały Henryczek: Kunstforum Wiena wystawa Henry de Toulouse Lautreca

Toulouse Lautrec. Henry Moja miłość.

Są tacy artyści, którzy mimo iż odeszli dziesięciolecia temu, ciągle są nam bliscy, Nawet jeśli nigdy nie poznaliśmy ich na żywo, w naszej głowie posiadają status kogoś bliskiego. Mój Mały Henryczek, jak zwykłam nazywać go przez te wszystkie lata, mojej jednostronnej miłości, jest tego najlepszym przykładem.

zdjecie: dipresse

Od niepamiętnych czasów jego postać  przewijała się przez moje życie. Wszystko zaczęło się zwyczajnie, jak miliony innych spotkań dwojga ludzi, których losy przecięły się w prozaiczny sposób by na zawsze odmienić ich koleje, romantyzm tej opowieści, nie jest jednak oczywisty. W dniu naszego pierwszego spotkania, ja nie miałam nawet 10 lat, a mój biedny Henry nie żył już od ponad 100 ! Spotkanie jak nakazuje tradycja, narzucona przez hollywoodzkie schematy była prozaiczna, nudząc się jak to małe dziecko w supermarkecie, grzebałam w koszykach z kolorowymi książkami, tym sposobem trafiłam na album z reprodukcjami Chagalla i Lautreca. Wtedy właśnie zakochałam się w malarstwie. Nie mogłam wiedzieć, że ten jeden moment nudy, okropnego zimowego wieczora, w który zostałam wyciągnięta do spożywczego by pomóc w noszeniu siatek, stanie się przełomowym dniem w moim życiu...

  Estetyka ich tak przykuwała moją uwagę, że do dziś pamiętam wrażenie jakie na mnie zrobili. Kilka lat później, gdy na moją wioskę dotarł Internet, odnalazłam te obrazy, które zachwyciły mnie swoimi barwami pełnymi mojej ukochanej ochry (głębokiej ciepłej żółci)  i fantazyjnymi  kobiecymi strojami.

Jednak, dopiero, gdy przeczytałam jego biografię w pełni doceniłam jego prace. Zobaczyłam w tych dotychczas jedynie interesujących obrazach – wielką siłę charakteru. Małego człowieka, który mimo wszelkich przeciwieństw losu, osobistych tragedii, ponad wszystko stawiał swe twórcze pragnienie i oddawał się mu bez reszty.




W telegraficznym Skrócie- Henryczek - to..

Mój Mały Henryczek, nie był karłem, jak powszechnie zdarza się uważać. Był francuskim arystokratą, co potwierdzają trzy człony jego nazwiska, które w ówczesnym czasie potwierdzały posiadane posiadłości ziemskie: Toulouse –Lautrec de Montfa ( co po kolei oznacza miasto Tuluza, miasteczko Lautrec i wieś Montfa, wszystkie do dziś istnieją na południu Francji w obszarze Langwedocji-Russolion).  Przyszedł na świat jako dziecko bardzo bliskiego kuzynostwa; co nie było niczym szczególnym w arystokratycznych kręgach ówczesnej Europy. W jego przypadku jednak skończyło się tragicznie. We wczesnym dzieciństwie złamał wielokrotnie ręce oraz nogi, a rekonwalescencja, trwała miesiącami.  Ostatecznie wielokrotnie złamane kończyny, przestały rosnąć mniej więcej w wieku 12 lat. Malarz, do końca życia, pozostał więc wzrostu niewysokiego chłopca, o zbyt krótkich rękach i nogach.

Lautrec, nie musiał narzekać na brak pieniędzy, nie musiał pracować na własne utrzymanie, był jedynym dziedzicem pokaźnej fortuny. Pragnął jednak poznać prawdziwe życie. Sielanka paryskiej wsi, życie w zamku razem z bogatą matką, nie wystarczało jego spragnionej wrażeń młodzieńczej duszy. Tym sposobem trafił na Montmart, gdzie szczególnie pociągało go nocne życie. Tu obserwując tancerki, prostytutki i paryską cyganerię, zbierał materiały do swych dzieł. Założył tu swoją pracownie, a zaprzyjaźnione z nim kobiety lekkich obyczajów, pozwalały mu obserwować się podczas najintymniejszych czynności. On sam nie traktował ich przedmiotowo, dzięki temu dotarł w głąb półświatka dalej niż którykolwiek artysta wcześniej ( a ja powiedziałabym, że również i później). Uwieczniając obraz prostytutek w sposób dotychczas nieznany. Jego działa to prawdziwy zbiór reportaży. Sceny z porannej toalety, przymiarek strojów, prób tanecznych, ale przede wszystkim zakulisowych spotkań, rozmów i zwierzeń. Pokazuje on prostytutki, często w lesbijskim ujęciu. Poszukujące bliskości drugiego człowieka, starając się odnaleźć je w relacjach z kobietami, gdy mężczyźni przywodzili na myśl tylko najgorsze życiowe doświadczenia.

Sam Lautrec, mimo swego kalectwa, był kochankiem wielu, kobiet. Niektóre z nich malował wielokrotnie, nie mogąc wiedzieć, że obdarowuje je tym sposobem, prezentem najcenniejszym- nieśmiertelnością, której nie mógł dać Yviette Gilbert czy Jane Avrille, nawet najlepszy taniec.

Henry na żywo w Kunstforum Viena
Podczas mojego pobytu w Wiedniu, miałam okazje trafić na wystawę poświęconą Henrykowi, organizowaną w Kunstforum. Wystawa była cudowna bowiem obejmowała niemal wszystkie prace ukochanego artysty, zaczynając po najwcześniejsze jeszcze pełnych realizmu, poprzez szkice, rysunki i późne litografie kończąc. Byłam w wniebowzięta mogąc zobaczyć dzieła, które dotychczas widziałam jedynie w reprodukcji.

Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało, się, że ta orcha, między innymi dzięki, której zakochałam się w jego dziełach jako dziecko, właściwie nie występuje w jego pracach, że w miejscu, tej reprodukowanej żółci, występuje, karton, o zwyczajnym brązowym odcieniu.
Wpatrywałam się z przejęciem, w te pociągnięcia pędzla, niedowierzając, że po tylu latach fascynacji „maleńkim” twórcą, mogę zobaczyć płótno, z którym obcował osobiście, na którym kolejne warstwy farby, kładły jego niewielkie ręce…

Ilekroć,  przychodziło mi w życiu pomysł by zwalić coś na karb choroby, przeziębienia, własnego niedołęstwa, stawał mi przed oczyma obraz tego małego –dzielnego człowieka, który, mimo przeciwności losu, udowodnił, że można, że wystarczy tylko chcieć. 

1 komentarz:

  1. Ciekawy wpis, bo i osoba interesująca. Szkoda, że nie ma więcej zdjęć, aby lepiej poznać twórczość. Dawne fascynacje tak szybko nie znikają, jeśli w ogóle znikają.

    OdpowiedzUsuń