Co prawa nie w stylowym uniformie służącej, jakie spotyka się na zdjęciach z początku XX wieku, lecz na galowo, pomagając przy organizacji konferencji. Musze przyznać, ze cała ta impreza, sprawiła mi niezwykła frajdę! Czułam się jak na koloni, gdy wspólnie z ludźmi z mojego kierunku, przenosiliśmy skrzynki z termosami, parzyliśmy kawy na 18 termosów i rozkładali wszystko szykownie i elegancko na przerwę kawową, która była elementem harmonogramu konferencji. A następnie sprzątaliśmy wszystko, pod czujnym okiem pań, nadzorujących by nic z podziemi pałacu nie zginęło i "żeby piaskowiec, nie został zachlapany wodą!". Frajda była tym większa, że mogliśmy przebywać w pomieszczeniach na co dzień niedostępnych zwiedzającym. Całe zaplecze kateringowe - odbywało się na korytarzu, w którym ustawione były trzy trumny Promnitzów! :) Naczynia natomiast myliśmy w jakieś starej łazience, której kafelki oceniam na lata 30-40, prawdopodobnie przeznaczonej dla służby.
Wszystko to w połączeniu z niezwykłymi doznaniami estetycznymi jakie zapewnia pałac, sprawia, ze dzień ten będę długo wspominać z rozrzewnieniem. Z samym pałacem miałam już styczność, bowiem 1,5 roku temu, w wrześniowy niedzielny poranek wybraliśmy się tam z mężem. Oniemiałam wówczas z zachwytu. I mimo, ze teraz byłam przygotowana na te wrażenia estetyczne i tak pałac zrobił na mnie wrażenie. Niezwykłe było to, ze z wielką swobodą mogliśmy poruszać się po korytarzach i pomieszczeniach gospodarczych, dawało to możliwość nowego spojrzenia na zamek.
z Polą:)
z ekipą z historii sztuki ( Pola, Ola, Karolina, ja)
Pałac jest prawdziwą perełką architektoniczną. Nazywany jest nie bez przesady polskim wersalem. Jego wnętrze w większości jest autentyczne, co jest zjawiskiem unikatowym na skale Polską. W momencie najazdu sowieckiego na ziemie polskie, gdy niszczał Świerklaniec i inne pałace śląskie. Pszczyna ocalała. stało się to dzięki garstce inteligencji, która otoczyła pałac i murem broniła wejścia do środka. Gdy zjawiła się armia czerwona - nauczyciele, broniący pałacu oznajmili, że wejść do środka nie wolno, gdyż zakazuje tego konwencja. A sam budynek jest obiektem muzealnym. Konsternacja, która zapanowała wśród żołnierzy była tak wielka, że zdezorientowani postanowili ustąpić i odejść bez łupów.
Dzięki temu wydarzeniu, które pozostaje bez precedensu (przynajmniej o takowym nie słyszałam) na ziemach polskich, możemy cieszyć oko, zachwycającymi wnętrzami.
Dodatkową rozkoszą, jest możliwość spojrzenia na pałac przez pryzmat, niezwykle pięknej i oryginalnej kobiety, arystokratki angielskiej księżnej Daisy, ( właściwie Marii Teresy Oliwii Wiktorii Cornwalis West Hochberg von Pless zwanej Stokrotką (Daisy)). Ta angielska arystokratka z wysokiego, ale zubożałego rodu pod wpływem sugestii rodziców zmuszona została do poślubienia człowieka zamożnego, lecz zupełnie jej obcego. Niejakiego Hansa Hainricha XV Hogberg, nadwornego łowczego Cesarza Niemieckiego, wybitnego arystokraty śląskiego. Historię swego życia spisała księżna w pamiętnikach, wydanych jeszcze za jej życia, budząc nie małą kontrowersję. Dziś wczytując się w zapiski Daisy trudno dostrzec perwersje czy owe kontrowersje, które budziły taką sensacje w latach 40 XX wieku. Pamiętnik wręcz monetami zieje nudą. A sama księżna nie zdobywa sympatii czytelnika. Nie wiem czy dzieje, się tak z powodu słabego tłumaczenia, czy tez powodowane jest to absolutnym brakiem talentu literackiego pamiętnikarki. Zdania przybierają często dziwaczną formę, a same treści niekoniecznie są pochłaniające. Czytałam go jako źródło i często do niego wracam, traktują je jako materiał badawczy do obyczajowości, mody i sztuki początku XX wieku Jednak rozczarowałam się, księżna bowiem nie poświecą zbyt wiele miejsca kwestia ubioru, równie niewiele samej obyczajowości. Natomiast jeśli chodzi o obyczajowość i mentalność, wiele elementów etykiety dworskiej został w nim ujętych. Zresztą zupełnie bezwiednie, zapiski te, stanowią wyraz przywiązania do angielskich obyczajów i niechęci wobec niemieckich konwenansów. Abstrahując jednak od kwestii wartości źródłowej wspomnianego dzieła, jest on świetnym przewodnikiem, po Pszczynie, dając możliwość spojrzenia na zwiedzane pomieszczenia oczyma ludzi w nim żyjących, a także gości, często niezwykłych, który odwiedzali pałac, jak Cesarz Wilhelm II czy Paul von Hindenburg.
Napisałam powyżej, ze pamiętnikarka nie wzbudza sympatii. Być może to zbyt ostry osąd, sama czuje sentyment do tej pięknej kobiety. Która mimo, ze nieco niezręcznie jednak uchyliła przede mną rąbka tajemnicy, skrywanej przez dworski świat schyłku Belle Epoque, najwyższej europejskiej arystokracji. Za co jestem wdzięczą. Po za tym, jest mi jej szerze żal. podzieliła bowiem los setek kobiet, wychodząc za mąż bez miłości i żyjąc w swoistym udręczeniu etykieta dworską i konwenansami.
Sama Pszczyna jest miasteczkiem uroczym i niepozbawionym zabytków. Z rozkoszą wracałam spacerkiem przez wąskie uliczki starego rynku. Mijając neobarokowy kościół ewangelicki, odbudowany w miejscu pierwszej świątyni protestanckiej w Pszczynie z 1746 roku, zabytkowy ratusz, Bramę Wybrańców, średniowieczne i historyzujące kamieniczki oraz budynek muzeum Prasy śląskiej.
Nie pozostaje mi nic innego jak polecić wyjazd do Pszczyny, zapalonym historykom czy historykom sztuki, ale i również pasjonatom piękna i przyrody, warto poprzedzić wyjazd, choćby kilkustronicowa lektura pamiętnika księżnej pszczyńskiej zatytułowanej "Taniec na Wulkanie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz