czwartek, 19 listopada 2009

"Pocałunek" Gustawa Klimta cz. 1

19.listopada 2009

To niesamowite, na co pozwalają nam udogodnienia XXI wieku. Jak błyskawicznie - możemy się przemieszczać z miejsca na miejsce... Wróciłam w piątek w nocy z Wiednia, a już rano - po 46 minutowej przeprawie autobusem linii J przemierzałam zakopcone katowickie ulice. Odwiedziłam zajeżdżający komuną Wydział Nauk Społecznych, uczestniczyłam w dwóch równie nużących zajęciach z psychologii i pedagogiki, które z racji specjalizacji, którą obrałam atakują mnie co tydzień fascynującymi tematami o patologiach społecznych, samobójstwach i zwyrodnialstwach. Co nie ukrywam wpływa zaiste wielce ożywczo na poranny piątkowy nastrój.

W południe - realizowałam nowe fantastyczne,  zadanie z nauk pomocniczych historii, polegające na przerzuceniu wszystkich numerów Dziennika Zachodniego z II połowy 1952 w poszukiwaniu artykułów sportowych z naciskiem na piłkę nożną.  Tak też mi zeszło całe popołudnie, na czytaniu makabrycznych komunistycznych tekstów w zadziwiającym pomieszczeniu, ukrytym gdzieś w katakumbach - Biblioteki Śląskiej. Nagłówki  z czasopism bombardowały mnie hasłami "NIE skropiono ulic przed zamiataniem! - MPGK już nad tym pracuje" albo "Lustracja Pól Uprawnych - w poszukiwaniu Stonki Ziemniaczanej"... Makabrycznie bazujące psychikę zdania - uświadomiły mi jak odmienną rzecz od tej , która obecnie się zajmowałam  robiłam jeszcze niecałą dobę wcześniej..

Spędziłam czwartkowe popołudnie na realizacji jednego ze swych najświeższych marzeń, spotkaniu z Gustawem. Udało mi się:) Dotarłam do zamku zwanego Belwederem, gdzie kryją się najszlachetniejsze austriackie zbiory. To był naprawdę fantastyczny dzień, słoneczny i ciepły. Wstałam rano zmęczona, po niemalże zupełnie nie przespanej nocy, ale prędko ocuciła mnie myśl; szybki jak błyskawica impuls :"dziś spotkasz Gustawa!" . Nie zerwałam się jednak na równe nogi, wręcz przeciwnie, ociągałam się jak nigdy, ciesząc słońcem i napawając samą świadomością czekającej mnie przyjemności... Chciałam by ten stan błogiego niebytu roztaczał się w mej świadomości jak najdłużej.
Gdy wysiadłam z metra, nie spieszyłam się wcale na tramwaj. Postanowiłam umilić sobie dzień do granic możliwości - obeszłam więc wszystkie cukiernie, w podziemiach stacji na Karlsplacu (a uwierzcie mi jest ich wiele) i nie licząc kalorii - zdecydowałam się na coś słodkiego, miałam tylko jedno kryterium: niech to będzie coś czego jeszcze nigdy dotąd nie jadłam. Ostatecznie wybór padł na jakiś zielony placek - prawdopodobnie z dyni, trójkątny i nieporęczny. Skazana na widelczyk, dłubałam powolutku w cieście, krocząc wolniutko w stronę przystanku. Tramwaj był stary, stylowy i nie ukrywam - szalenie spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Prawdopodobnie nie było w  nim nic nadzwyczajnego, jednak - świat wydał mi się jeszcze piękniejszy z szyb torowego pojazdu stylizowanego na XIX wieczny.

Nic na to nie poradzę, że uwielbiam miasto o poranku, bez względu na to czy są to Katowice, Jaworzno czy Wiedeń.. Ubóstwiam ten czas gdy leniwe słońce, przytula delikatnie świat swymi ciepłymi ramionami. Lubię obserwować ludzi, rozespanych i nieporadnych, którzy jak dzieci po omacku, próbują się odnaleźć w nowo narodzonym dniu. Bawi mnie ich poranne rozdrażnienie, czuję nad nimi swojego rodzaju przewagę, mam to bowiem szczęście, że zostałam obdarzona darem wstawania z uśmiechem na ustach. Nie mam pojęcia po kim odziedziczyłam taką przypadłość, ale nie mniej jestem za nią ogromnie wdzięczna... Może dlatego tak bawią mnie te jesienne poranki, kiedy mogę z pełną świadomością i szeroko otwartymi oczyma oglądać budzący się do życia świat, gdy tymczasem ludzie tuż obok, w autobusie jeszcze słodko drzemią bądź marudzą pod nosem.

Jechałam tak zadowolona, tramwajem linii D- przez budzące się do życia miasto, radosna i szczęśliwa, z sercem wypełnionym po brzegi  nadzieją  na przeżycie prawdziwej duchowej ekstazy...

Gdy dotarłam na miejsce i stanęłam przed frontowym wejściem do Belwederu - opuściła mnie błogość, poczułam strach.  Tak jak zawsze, na chwilę przed realizacją marzeń powstrzymuje mnie dziwny lęk, który każe mi  zatrzymać się i zastanowić, czy naprawdę tego chce? A może to nie jest dobry dzień? Może innym razem? A co jeśli się rozczaruje? Nie doświadczę tego czego szukam? Spotkam się z wyblakłym kolorem i spłaszczoną perspektywą? Co jeśli nie znajdę głębi...

Zalało mnie znienacka to morze niepokoju. Stałam jak mała dziewczynka, przed wielkim barokowym zamkiem, który rzucał na mnie złowrogi cień. Poczułam się jak postać z kreskówki. Oczyma wyobraźni zobaczyłam siebie jak stoję taka mała, bezradna - kreskówko-wa, pokraczna niczym Bany Cukino z wielkimi jak brukselki oczyma, pokryta tym monstrualnym cieniem, który okrył mnie całą jak lodowy płaszcz. Zimny dreszcz przebiegł po mych plecach. Ocknęłam się. I już  po chwili wolna od z tych dziecinnych wizji, wraz z napływem nowych sił - wpadłam jak burza do kasy, prosząc " one ticket for a student" .. i pobiegłam na oślep korytarzem w prawo.  Liczyłam na instynkt, ambicjonalnie bez przewodnika - chciałam odnaleźć Klimta sama..
Znalazłam się w pięknie zdobionej barokowo sali, której przepych był przytłaczający. Dookoła mnie znajdowały się same religijne motywy. Szybkim krokiem przeszłam dwie kolejne sale, czując wzrastające napięcie... Malarstwo sakralne, jakkolwiek piękne, estetyczne, alegoryczne i mistyczne by nie było - nie przemawia do mnie!
"Nie! nie zniosę tego.."- pomyślałam w pewnym momencie, widząc jak maluje się przede mną kolejne pięć pomieszczeń równie zdobnych, pompatycznych i przeładowanych sakralnymi obrazami, które tak koszmarnie gryzą się ze sferą profanum emanującą z bogactwa wspomnianych pomieszczeń. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam...

W głównej sali, obok kas zaczepiłam ochroniarza, porzucając wizję samotnych poszukiwań- zapytałam "gdzie jest Klimt? " - a on uśmiechnął się i pokazał palcem do góry - "You must go up on stairs , lady" ... nie trzeba mi było dwa razy powtarzać:)  trzydzieści sekund później z wypiekami na twarzy, zdobywałam szczyt tych niebotycznych, rozlazłych na wszystkie strony rokokowo- ociekających złotem, marmurowych schodów. Czułam, że jeszcze tylko kilka ścian dzieli mnie od "Pocalunku"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz