Cztery lata temu, gdy chodziłam do maturalnej klasy w moim odrażającym liceum, przytrafiła mi się historia, która w pewien sposób zmieniła mnie i moje życie. Czasem niepowodzenia, nawet te tragiczne, są najlepszym co może nam się w życiu przydarzyć. Jednym z takich punktów zwrotnych mojego życia, była lekcja pokory, którą dostałam jako prezent gwiazdkowo-noworoczny...
Moja Rzymska Przygoda
Zacznijmy jednak od początku, moim odwiecznym marzeniem było odkąd pamiętam studiowanie na Uniwersytecie Jagielońskim. Nie da się ukryć, że dostanie się tam jest problematyczne jeśli nie ma się znajomości, nie kończy elitarnego liceum, nie ma się ponad 90 procent z matury bądź nie jest się olimpijczykiem. Ponieważ nie widziałam szans na 90 procentowe wyniki, znajomości nie posiadam, liceum elitarne (choć by chciało), nie jest, postanowiłam więc spróbować swoich sił w olimpiadzie historycznej i.. przeszłam do drugiego etapu! Nigdy nie byłam tak szczęśliwa, oszalałam z radości, mój życiowy cel stawał się co raz bliższy. Ustaliłam więc sobie grafik i przez całe święta Bożonarodzeniowa aż do 5 stycznia miałam zamiar pracować jak wół. I faktycznie tak było, spalam przez cały czas maksymalnie każdego dnia 3,5 godziny, dowiedziałam się, że jestem w stanie znieść więcej niż bym się po sobie spodziewa, a wszystko dlatego, że miałam w tym wszystkim cel, niezwykle silną motywacje. Nawet na Wigilie zrobiłam sobie jedynie 2 godzinna przerwę. Wszystko podporządkowałam jednej myśli - by zrealizować plan. Niestety 3 stycznia na dwa dni przed olimpiada zadzwonił telefon. To była moja nauczycielka, która chciała poinformować mnie, że źle odczytała wiadomość, która przyszła do szkoły i jednak okazuje się, że nie zostałam zakwalifikowana do kolejnego etapu. Nie umiem wyrazić co wtedy czułam. To był największy cios jaki w tym momencie można było mi zadać. Podporządkowałam cale życie tej jednej myśli, której uczepiłam się jak rzep... a wszystko okazało się zgubne. Odchorowałam to oczywiście. Brak snu, totalne fizyczne i umysłowe wyczerpanie organizmu dały mi się we znaki. Pamiętam, że na odtrutkę czytałam Dżumę, chorując na duszy i ciele razem z cierpiącymi w Oranie na zarazę..
Jednak po co o tym tu opowiadam? Ponieważ te 3 tygodnie, które spędziłam nad książkami, były czasem, mojej najintensywniejszej przygody z Rzymem. Uczyłam się bowiem, wszystkiego co dotyczy starożytnej historii Wiecznego Miasta. Każdego społecznego zjawiska, każdej daty, bogów, architektury, wojen... Starożytny świat Rzymian, przez te 3 tygodnie był mi bliższy niż cokolwiek innego na świecie.
Marzenia nie spełnione na czas
Marzyłam wówczas o odwiedzeniu tego miasta, jednak nie miałam takiej możliwości, ani finansowej ani w ogolę życiowej. Wówczas jeszcze nie znałam, tanich lotów, hosteli i samotnego podróżowania, wszystko to było dopiero przede mną. Rzym wydawał mi się wiec jakimś niedoścignionym marzeniem. Wyobrażałam sobie każdej nocy z utęsknieniem jak będzie cudownie, gdy polecę do tego Wiecznego Miasta i zobaczę to wszystko. Zobaczę Imperialny Rzym i odnajdę wśród tych ruin i zgliszczy jego heroiczna historie.
Jaki z tego morał?
Dobrze, że wówczas nie odwiedzam tego miasta, dobrze, że nie było mi to dane. Bowiem, miasto to zapamiętane zostało by przeze mnie jako wielka kupa kamieni, być może jedno z największych życiowych rozczarowań. Odwiedzać Rzym by szukać wśród ruin antycznego świata nie jest dobrym pomysłem...
Gdzie szukać Starożytnego Rzymu?
Cały Starożytny klimat to Forum Romanow, które naprawdę wymaga od widza sporej wyobraźni by móc w jakikolwiek sposób odtworzyć jego historię i starożytne kształty. Sypiący się Amfiteatr Flawiuszy (Koloseum) oraz Termy Dioklecjana, czy Circus Maximus to naprawdę prawdziwe ruiny, za sprawą, których nie sposób nawet będąc historykiem wyobrazić sobie potęgę tego wielkiego miasta.
Dobrze więc, że przyjechałam tu w innym celu. Swoją drogą jak na mnie zupełnie nowym - pragnęłam odwiedzić wszystkie kościoły wczesnochrześcijańskie, renesansowe i barokowe, które omawiane były na moich zajęciach z historii sztuki. Przyznam szczerze, nigdy nie interesowała mnie sztuka tych epok, a kościoły były dla mnie złem ostatecznym. Po egzaminie ze sztuki nowożytnej zaszła pewna zmiana w moim sposobie postrzegania sztuki. Nauczyłam się docenia piękno każdej z epok i zapragnęłam zobaczyć cuda architektoniczne z rożnych krańców świata. Porównać je z nabytą wiedzą oraz przeżyć na własny sposób ich estetyczne piękno. Tak też mniej więcej wyglądała w skrócie moja wizyta w tym mieście, w którym priorytetem było odwiedzenie dziesiątek najważniejszych świątyń tego miejsca.
Refleksja na temat podróży (Dopisek z 28.08.2013)
Przypuszczam, że zwiedzanie ze mną tego miasta, nie było dla mojego partnera łatwe. Obecnie (gdy pisze te wspomnienia 28.08.2013) sama nie wyobrażam już sobie powtórki z tej podroży. Dziś nie czuje już tego pragnienia zobaczenia wszystkiego! Dotknięcia każdego eksponatu, przeanalizowania każdego obrazu i rzeźby. Obecnie po raz kolejny zaszła we mnie i moim sposobie postrzegania podróży zmiana, ale o tym w nowszych tekstach tego bloga. Ubolewam nad tym, że tylko częściowo w starym szkolnym zeszycie spisałam wspomnienia z tej podroży. Przypuszczam, że nie uda mi się w pełni oddać pasji z jaką oddałam się kontemplacji renesansowej oraz barokowej sztuki, która dziś nie jest już dla mnie czymś tak ważnym ani tak ekscytującym jak w tym jednym jedynym momencie, na który udało i się trafić i przeżyć go w pełni w tym jedynym w swym rodzaju mieście, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci, jako miejsce gdzie poczułam fale euforii patrząc na iluzjonistyczne malarstwo - przedstawiające Apoteoze św. Ignacego Layoli oraz dekoracje kościoła Saint Andrea della Valle czy tez najpiękniejszego kościółka w całym Rzymie - Świętej Marii na Zatybrzu.
Była to dla mnie podroż ważna, bo pod wieloma względami pionierska i na pewno zawsze będę wspominać ją z rozrzewnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz